poniedziałek, 16 listopada 2015

cisza na miedzy

Cisza tak rozległa, że zastyga miasto. Jak się wtedy odezwać? Gdy każde słowo jest jak zgrzyt widelca po talerzu. W ogóle jak mówić? Gdy każde słowo jest ciężarem bez umiaru, kalibrem atomowym, kamieniem u szyi giganta? To nowa jakość ciszy. Takiej bez lęku. Zachwyca. Więc milczę uporczywie. I wydaje mi się, że to mnie koi, kołysze. Boże jaki tu spokój! Jak jest mi dobrze, jak powoli bije mi serce. Dotarłam do miejsca między. Siedzę na miedzy. Strefa niczyja. Z tyłu zaorane pola. Z przodu kolce i chwasty wyższe niż moje wymagania. Naharowałam się. Muszę odpocząć. A może nie odpocząć? Chcę zachować tę chwilę, utrzymać ten stan. Ciszy i spokoju. Po tylu latach. Na zawsze. Jak go złapać i przytrzymać? Jak? I wiem. Tak wiem! Do diabła z procesem, z "dotarłyśmy do sedna, do istoty", w dupie z tym. Uporczywie milczę. Za własną kasę zamykam gębę na kłódkę.

- Co się teraz dzieje? - pyta Pani Terapia. Milczę. Smakuję ciszę. - Pani Jastarnio? - Pani Terapia przechyla głowę. - Patrzę na nią i milczę. I rozrastam się dumą i satysfakcją. Jestem genialna! Uśmiecham się do niej. Znalazłam sposób na zatapianie się w spokoju.
- Ja już dziękuję Pani Terapio. Czuję się uzdrowiona. jest mi spokojnie i dobrze. Niczego więcej nie potrzebuję.
- Czy jest pani tego pewna? Dotarłyśmy do bardzo ważnej części..
-Tak - przerywam jej - dotarłam do spokoju. I to mi wystarczy.
- Chce pani zrobić przerwę w naszych spotkaniach?
- Nie, ja chcę je zakończyć. - Jestem pewna jak nigdy. Mam szaloną pewność w oczach. Czuję to, ale ignoruję. Pani Terapia też to widzi. Mówi do mnie, z troską. Ale ja zatykam uszy. Nie mąć mi ciszy! Wybieram spokój.

Wyszłam. Wróciłam jeszcze na dwa spotkania. Cały czas przekonana o słuszności decyzji. A potem zatapiałam się w ciszę. Pławiłam się w niej. Błogo. Jak błogo. I to bez farmacji. Opis nie odda tego uczucia. Pełni, spokoju i tego, że.. czułam. A to co czułam nie było lękiem. Nie było biegiem. Nie było wstydem. Oszołomiona, w zachwycie, na haju nowych doznań odpoczywałam. Radośnie pewna, że już nigdy nie przekroczę progu gabinetu Pani Terapii. Że wszystko posprzątane, poukładane, wymiecione i zasiedlone na nowo. Niebywałe Tam i Wtedy. To był jeden z najlepszych czasów mojego do tamtej chwili życia.
Po kilku miodowo cichych miesiącach coś znowu zaczęło mi chrobotać, skrobać, stukać, pochrząkiwać z kątów świadomości. Udawałam, że nie słyszę. Nadal piłam nektary niezmąconego spokoju. A jednak na powierzchni pojawiały się drgania. I smak coraz był mniej rozkoszny. Znów soję na miedzy. Z tyłu zaorane pola. Z przodu kolce i chwasty. Wyższe niż moje wymagania. Kurwa mać - patrzę i szacuję przyszły wysiłek. Sama nie dam rady.

- Dzień dobry, to jaStarnia
- Dzień dobry - Pani Terapia uprzejmie milczy
-  No to ja bym przyszła..
- No to ja czekam..

PS. Niedawno ktoś napisał do mnie, że chce uciekać z terapii, że już wydaje się tej osobie, że więcej nie ma nic do powiedzenia. Uciekać nie ma co, szkoda ogromu włożonej pracy, ale czasem można wziąć urlop. Ja wtedy też nie miałam sił i ochoty na dalsze rozkminianie. Na jakiś czas ważniejsze dla mnie było to by poczuć coś nowego i nabrać sił do dalszej pracy. To było nie tylko potrzebne, ale ważne dla mojej terapii. Nie wiem, czy w Twoim przypadku byłoby tak samo. Ale mi dało to szerszy obraz. A gdy ponownie spojrzałam na zachwaszczone pole nie panikowałam tylko popatrzyłam racjonalnym okiem. I teraz już nie wiem co było bardziej radosne, odpoczynek czy konstatacja, że nie zalewają mnie tabuny strachów tylko dojrzale, spokojnie oceniam swoje możliwości. Urlopy są dobre. życzę wszystkim odpoczynku, który ponownie od dziś sobie serwuję.