wtorek, 26 lipca 2016

gdzie jest miasteczko - chodźmy.




To ponure miasteczko pełne jest pustych ulic, obdrapanych ścian, uschłych trawników i wyschniętych studni. Pełne obdrapanych kamienic, a każda kamienica pełna jest dzieci. Są ich tysiące. A takich miasteczek jest wiele. W tym nie hula wiatr. Nie zagląda tam. Nie ma mocy. Z żywiołów nawet ziemia i ogień trzymają się z dala. Jedyna iskra, która rozpala serca dzieci to walka. W kolorze smutku i zdławionego krzyku. Jedynym posiłkiem jest tłumiony gniew. Piją gorycz. Tak zaprawione dzieci-wojownicy wychodzą co rano z obskurnych, zimnych pokojów by stoczyć bój. Codzienny trening czyni mistrza. Im dłużej mieszkają w miasteczku tym więcej jest w nich zaciętości, przekonania o słuszności, powiększa się arsenał broni. Bardzo skutecznej, dostosowanej do potrzeb walki. Każde dziecko precyzyjnie rozpracowuje przeciwnika, dobiera głosy i stroje, ciosy i spojrzenia. Na pamięć zna najsłabsze punkty i największe marzenia. W samotnych bojach i niezliczonych bataliach są niezwyciężone. Przechytre. Kto nie uwierzy dziecku?  Kto nie posłucha małego głosu, okrągłej buzi, wpatrzonego wzroku – to ja, to ja, wiesz przecież, że nie zrobię ci krzywdy. Jestem małe. Jestem słabe. Wpuść mnie, wpuść. Tylko się pobawimy. Chodź, pokażę ci coś. Widzę więcej niż ty, jestem nieskażone. Chodź, no chodź. Dla nich walka to przetrwanie. Dla nich zwycięstwo to jedyna gwarancja przeżycia. I tylko czasem, gdy złochane wracają do małych pokojów, wciśnięte w poduszkę płaczą. Jesteśmy już takie zmęczone. Takie nienasycone. Takie nic. Na szczęście nad każdym z łóżek wyryte są przewiny wroga. I napis: - „Robicie to dla ich dobra. Wszystkich dorosłych. By zniszczyć w nich pęd do życia, które będzie śmiercią dla nich i dla was”. Na kilka chwil usypiają by rano zbudzić się jeszcze silniejsze.
Siedzę i płaczę. Stoisz i szykujesz się do ucieczki. Na klęczkach budujesz fosę. Tańczysz do upadłego. Harujesz jak wół. Układam sobie dni. O tak, to jest najsłuszniejsze. Siedzę i się trzęsę. Zatykasz uszy. Zasłaniam oczy. Skwapliwie przytakuję: tak, masz rację. Tak, to ja. Moja wina. Moja wina. Musi już tak być, bo inaczej się nie da. Tak będzie lepiej. I składam broń. Kto nie posłucha dziecka wewnątrz siebie? Przecież cię nie oszuka. Przecież mówi ci prawdę. Kim jesteś. Jaką droga masz iść. Pustą. Pełną, przepełnioną. Pełną wybojów, gładką jak tafla lodu, zimną okrutnie, ale przecież masz śniegowce. I tak idziemy. I tak się nam zdaje, że ono walczy, bo musimy żyć. I tak nam się zdaje, że muszę go słuchać, bo je znam i nie mogę go opuścić. Nawet jak ma tak poharatane serce. I tak idziecie. Na zgubę. Idziemy. Dokąd?
Chcę znaleźć inne wyjście. Ale to dziecko-wojownik tak bardzo płacze. Jest tak przekonywujące, że każde odstępstwo powoduje zgrzyt aż do środka. Jest takie prawdziwe, że wierzę, że ma rację. Jest tak silne. Jest takie waleczne. Jestem taka słaba. Jak cię obezwładnić? Jak się obezwładnić? Zaprzeć się ciebie, siebie? Ukochać? A może pójść razem, poszukać innego miasteczka? Takiego, w którym domy są jasne, ulice pełne, gdzie wiatr rozsiewa kwiaty, gdzie biją źródła wody, gdzie remontuje się obskurne ściany pokoi, naprawia popsute chodniki i dba o każdy skwerek. Gdzie w pokojach jest więcej łóżek, dla dziecka i dla dorosłego, a na ścianach wiszą wasze największe marzenia i plany. Gdzie zjada się ze smakiem, ćwiczy nowe umiejętności i nie idzie się do walki tylko na spotkanie. Gdzie dziecko śpi spokojnie. Są takie miasteczka. Na pewno. Zabierz mnie tam i ja ciebie zabiorę.
- Chodźmy. – Boję się. – Ja też. - Sprzeniewierzam się życiu. – Tak, mi też się tak zdaje, ale to nieprawda. - Będziemy bezbronni, zranieni i nieszczęśliwi. Martwi. – Nie, coś mi mówi, że będzie inaczej. – Lepiej zostańmy. Będziemy bezpieczni.Tam nikt nas nie przyjmie. Nigdy nie byłam w takim miasteczku. Tu jest lepiej. – Nie jesteśmy tu bezpieczni dzieciaku, tu wcale nie jest lepiej, chodź.

środa, 6 kwietnia 2016

pusty chodnik

Przed sobą widziała ledwie zaschniętą szarą plamę betonu wtartego zaprawą w ścianę. Po bokach schody. W górę. I w dół. Też szare. I jeszcze z tyłu  było ogromne okno, a za nim chodnik wygięty w soczewkach łez. Czasem Tata o Skupionych Brwiach stawał tam by mogła mu pomachać. Gdy wybiegła za nim na klatkę schodową już wsiadł do windy, już jechał do pracy.
- Nie zdążyłam się pożegnać! Pobiegnę do okna, a może go dogonię na dole? Nie, nie biegam sama na dół przecież, Taaato - w ferworze zbiegła po schodach - Tato, Tato.
Dziewczynka staje przed oknem. Patrzy, a chodnik jest pusty.. I pusty. I pusty. I nagle.. Odwraca głowę, rozgląda się. Drży. I nagle ta szara plama. I piętro nieznane, wcale nie piąte, nie jej, nic nie rozpoznaje. I nie ma Taty. I strach. I lęk. Jestem zgubiona. Ratunku! Zgubiona. Stracony Tata na zawsze..

Dwa Kucyki, zawsze, zawsze odkąd pamięta bała się śmierci Rodziny, że coś się komuś stanie, że podmienią mamętatęsiostrę, że wypadek na ulicy, w górach, że choroba, morderstwo i nicość. Pilnowała Rodziny, trzymała się Jej kurczowo. Sprawdzała oddechy gdy spali siostramamatata. A pod nieobecność Rodziców za każdym razem umierała. Pod nieobecność rodziców urządzała Siostrze płaczkoncerty. Pod ich nieobecność stawało serce. Była Rozpaczą. Była Spazmem. Była Gorączką.

Tamtego dnia była Krzykiem.
- Taaaaaaaaaaaato, Tatoo - szara plama napierała na nią.  - Taaaaaaaaaaaaaaaato! - schody wypiętrzały się podcinając jej nogi. - Maaaaaaaaaaaaamo! Maaaaaamo - przytrzymywała strach w przełyku by nie wyleciał wymiotem. Klatka schodowa pęka zdruzgotana, Dwa Kucyki wpada w szczeliny wypełnione końcem.. Jest. Zbiega Mama o Cudownych Dłoniach. Tuli.
- Mamo, a tata, on zniknął. Zgubiłam się. Mamo - mysie kucyki przylepiają się do zmęczonej, mokrej twarzy dziewczynki. - Mamusiu, przepraszam, że jestem taka rozpaczliwa. Nie mów tacie on się będzie źlił i martwił..

Dwa Kucyki opowiada o tej chwili dwadzieścia dziewięć lat później.

- Pani Terapio, to nawet jak na dziecko nie jest normalne, prawda? - Jastarnia patrzy w podłogę
- Ile pani miała wtedy lat?
- Trzy i pół? Cztery? Nie pamiętam. Ale długo jeszcze tak reagowałam na brak rodziców. Umówmy się "chwilowy brak", typu kilka godzin, okej? - Jastarnia wyciąga bat. - A co jeśli to zostanie? Jeśli jestem na zawsze skażona? To w ogóle się leczy? - sarkazm bulgoce jej w gardle. Nie cierpi się takiej żenująco słabej.
- Czuje się pani przez nich porzucona?
- No nie, teraz nie.. A wie pani, jak wyobrażam sobie, że ktoś z rodziny mi umrze to dzieje się coś dziwnego. Nic nie czuję. Stupor. A czasem na samą myśl trzęsę się ze strachu.. Chyba tak bardzo boję się, że znów będę Rozpaczą. Chyba dlatego nic nie czuję, odcinam się, by nie cierpieć.
- A teraz co pani czuje?
- ..Teraz nic.. Nie wiem..chyba.. Chyba jednak umrę, gdy ktoś mi umrze.. No wie pani, jak faceci odchodzili z moejgo życia to ja prawie w trumnę się kładłam z bólu, rozumie pani? .. Choć zdaje mi się, że.. nie wiem.. albo nie mam uczuć.. - poczuła ten dawny lęk. Bezradność. Nicość. - No, nie.. nie ogarniam tego Pani Terapio..hCzy ja się wypośrodkuję? Ojciec to się boi, że jestem taka rozpaczliwa.. Ja też się tego boję. "Co ty zrobisz dziecko jak ci ktoś umrze".. Pani Terapio, to się zmieni? Czy mnie zabije? Dam radę? - Pani Terapia uśmiecha się kojąco i lekko kiwa głową.

Siedem lat później stoję przy tej samej ścianie. Po bokach schody. W górę. I w dół. I jeszcze z tyłu jest ogromne okno. Patrzę przez łzy na chodnik. Jest pusty. I pusty. I pusty. Wygięty w soczewkach łez. Chciałabym żeby stał tam Tata o Skupionych Brwiach. Macham do niego.
- Tato, Tato, to ja Dominika.. Tato.. Odwracam głowę. Rozglądam się. Po betonowej plamie nie ma śladu. Znów patrzę na chodnik. Ani śladu po Tacie o Skupionych Brwiach.
On zniknął.
Stracony na zawsze..
Macham mimo to. Nie jestem rozpaczliwa. Samą mnie to dziwi. Nie umarłam z Nim razem. On żyje cały czas we mnie. Stoję po środku. Jestem Spokojem. Jestem Przedziurawioną Pełnią. Jestem Ciszą. Czuję. Miłość. Ból. Tęsknotę. Czuję. I żyję.  Bądź spokojny, nie martw się Tato.

wtorek, 23 lutego 2016

Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją 2016

Dziś Ogólnopolski Dzień Walki z depresją. Wszystkim Wojowniczkom i Wojownikom składam najlepsze, najpełniejsze ciepła i mocy życzenia. Tym, którzy jeszcze nie podjęli rękawicy, polecam! Skorzystajcie z bezpłatnych ofert, konsultacji, które w wielu miastach w Polsce są w tym tygodniu, czasem przez kilka tygodni dostępne. Nie wskazuję konkretnych miejsc, bo jest ich wiele. łatwo znajdziecie w wyszukiwarce. Do posłuchania w tytule audycja na temat depresji. Bądźcie zdrowi!

Rozmawiaj,
nazywaj,
uwierz, że
ta droga ma kres,
że za nią inna,
łagodna,
jasna,
pełna
pysznych owoców.

piątek, 29 stycznia 2016

które co albo dwie strony hamulca


Niewiara w powodzenie.  Wiara w niepowodzenie.  
Strach przed zatraceniem się. W czym? Brak kontroli?
Nakurwiająca autodestrukcja pociągająca
niemoc uzależnienie
od nich?
Brak przyzwolenia na uczucie
spełnienia wytchnienia radości?
Zasiedzenie w użalaniu się
nad sobą?
Rozkosz dopieprzania sobie
 że się nie realizuję/sz?
 Które? Niektóre? Wszystkie? Żadne? Które?
Powstrzymuje przed tym co ważne,  co
Wiem, będzie spełnieniem?
Co odpycha od radości, od działania, światła i doddechu?
Ciebie
mnie


PS. dziś tyle, ale są na to sposoby, więc głowa do góry :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

korale i swetry albo co widzisz i w kim

Stalowe chmury scaliły się z dachami kamienic, marznący deszcz wystukiwał połamane rytmy w tempie szaleńczym, podbijanym przez wiatr. Osiem uderzeń kropli o parapet, jedno uderzenie serca. W kontrze ciśnienie ledwie sięga bruku. Jak rzadko kiedy w każdym pokoju świecimy jarzeniówki, odcinamy się snopem sztucznego światła od naturalnej szarzyzny. Dopiero południe, a w głowach marzą nam się senne podboje. Wstanę, przejdę się, zrobię herbatę, zajrzę do innych oświetlonych. Wchodzę do Dziewczyn. Siedzą, pracują, ciszej dziś nawet odzywają się pod ich palcami klawiatury. Sza podnosi na mnie wzrok, zaspana, zamyślona.

- Jaką masz pozytywną, kolorową biżuterię. Zupełnie na przekór tej ciemności i zimie. Zazwyczaj wszyscy o tej porze roku wtapiają się i robią szaro-burzy. Też powinnam tak zacząć, kolorowieć.- Sza patrzy na mnie z podziwem.
- Dzięki. A twój sweter w pasy pełne ciepła prosto z Meksyku? To dopiero jest pozytywne bycie na przekór! - ogrzewam się w promieniach tych kolorów
- Yy, ja? Jak to? - Sza spogląda na rękawy - O kurczę, faktycznie! Zupełnie zapomniałam! - uśmiecha się, przepędza senność.  - No to, już nie jest tak beznadziejnie - dodaje.

Ta krótka chwila poruszyła mnie dziś i ucieszyła. Łatwiej jest nam zauważyć to co dobre, ciekawe, mądre i fajne u innych. Tymczasem to samo w nas zapominamy. Może to naturalne, może tak jest, jak z koralami i swetrem. Prościej widzieć to co widać niż to co się nosi na sobie, bo przecież aż tak widoczne nie jest. Tylko, ile sobie zabieramy nie będąc uważnymi na siebie? Ciepło, uśmiech, zajebistość. Szkoda nie widzieć. Tak sobie myślę. I tak to czuję.
I na szarugę polecam taki trik uważności: Zapisz w pamięci to co zauważysz w innym, coś co spodoba się Tobie, co podziwiasz, czego zazdrościsz, za czym tęsknisz i... zanim się zasmucisz, zmartwisz, wkurzysz, opadniesz, scalisz jak stalowe chmury ze smutkiem beznadziei sprawdź czy nie nosisz tego w sobie. Zaręczam, że masz niejeden sweter w meksykańskie pasy! Przyjrzyj się im i zapamiętaj jak w nich wyglądasz.Na pewno pięknie.