piątek, 5 września 2014

euro 2014

Oglądasz mecz piłki  nożnej, taki dobry, nie nudzisz się, świetne asysty i piękne bramki. Oglądasz super bohaterów żonglujących piłką jak magicy, współpracujący, wyczuwający swoje podania i tańczący każdą zmyłkę. Cudownie! Siedzisz na trybunie, przed telewizorem i podskakujesz przy każdym golu. Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeessssssssssssss! Tak, właśnie tak! Otwierasz z radości piwo i wciągasz smaczne kanapki. Pycha i super klasa wieczór, prawda?
Ja też takie mam, nie dni, sytuacje, chwile, zaliczam je w moim dzienniku udanych. Ale to tylko ćwiczenia, to tylko zgrupowanie, to tylko trening. Potem wychodzę na boisko. Przyszykowana, wyszkolona, ubrana i ubezpieczona. I biegnę, kopię, przechwytuję piłkę, szaleję, obserwuję współgraczy, podaję do osoby najbliższej. Najbliższej. Na teraz. Na mecz. Na grupę. Żadnego faulu. Żadnej skuchy. Wszystko nauczone, w sercu, w duszy, ukochane, przetrenowane, przegadane, przemyślane. A jednak. Kopię, najbliższy zawodnik odbiera. I piłka już nigdy nie wraca do mnie mimo tego, że jestem zaraz, obok, nie dostałam żadnych kartek, jestem przy, chcę, współdziałam. Nie. Osoba kopie do innych. Przestaję dla niej istnieć. Co mecz to samo. Nawet  nikt mi nie proponuje ławki rezerwowej, lepiej zniknąć mnie na boisku, na linii strzału, na.. Odchodzę z tej dyscypliny, już dziękuję, faulujący nie dostają żółtych kartek, nie słyszą nawet pohuku sędziego ani krzyku gwizdka. A ja go słyszę co i raz .. Nie ważne, ekstra, czy inna klasa. Zawsze to samo. Nieuznany faul, skopanie, serca, mordy, myśli. A ja biegam i asystuję, niechętnie zauważona, wykopana na aut niewidzialna. Sportu nie zmienię, próbowałam. Odchodzę zatem.