wtorek, 21 lipca 2015

lustro cz. II - wielka przestrzeń albo bazyliszek

"Uciekałaś przed nicością, uciekałaś od patrzenia w lustro. Myślałaś, że to cię uchroni. Ale świadomość nie lubi pustki. Nicości. Wypełniłaś ją po brzegi takim gównem, że cię zalało. Że się wylało, że cię zatkało, że.. gruba, krzywa, brzydka. Gruba, krzywa, brzydka. A no i debil o pustym mózgu. I potem.. potem zaczęłaś z tym walczyć. Ze sobą. Najlepiej nie jeść. Najlepiej pić. Najlepiej zajmować się czymś całą dobę. Najlepiej. Ale nicość nie lubi ciasnoty. I zaczęła się rozrastać, pamiętasz? Pamiętam.."

- A co pani lubi w swojej twarzy? - milczę.
- Co pani lubi w swojej twarzy? - miękko powtarza Pani Terapia, tak promiennie się uśmiecha.
- Nic. Nie lubię. Do widzenia -  zawsze mówię "do widzenia" gdy chcę skończyć temat
- A gdyby popatrzyła pani tylko w swoje oczy w lustrze?
- Sama se popatrz - odpowiadam w środku - Do widzenia - dodaję na głos.
- No do widzenia, do widzenia - przytakuje Pani Terapia - Lustro jest do widzenia. Siebie. I ten promienny uśmiech, a mi szczęka zaciska się tak, że dolne zęby wchodzą w kości jarzmowe. Patrzę na nią z narastającym wkurwem, nienawiścią, pochuj ja tu jestem, wydaję kasę żeby mi baba wciskała jakieś kity, żeby mnie dźgała w coś, czego nawet nie umiem określić! I zaraz się jeszcze zapyta - Co się teraz w pani dzieje? - no chyba ją zatłukę, zakrzyczę, za, za, za..
- A co się teraz w pani dzieje? - uśmiech.
 - Nic, nic oprócz wkurzu, nic, proszę nie dopytywać - cedzę.
- Aż tak pani siebie nienawidzi, że nie chce spojrzeć na siebie w lustro?
 - A pani by chciała patrzeć się na gębę brzydką, paskudną, chorą?!
- Ja się na panią patrzę co tydzień od ponad ośmiu miesięcy i jakoś nie uciekam - spokojnie odpowiada - Więc w czym jest rzecz? Ostatnie tygodnie przychodzi pani pełna radości co do swojego wyglądu, coś się zmieniło? O co tak naprawdę chodzi?  - Znów pojawia się to uczucie, takie głębokie jakby pękała tama w samym środku serca. Już się nie wkurzam, już szepczę..
- O pustkę Pani Terapio, wielką przestrzeń niemocy i nicości, boję się ich.. - połykam własne zażenowanie. - Patrząc w lustro, w siebie, roztrzaskam się od środka, zdechnę jak Bazyliszek.
- Zaręczam, że to co Pani tam zobaczy, w końcu okaże się być czym innym.. - Bazyliszek.. też sobie pani wybrała dziada.. - kręci głową z niedowierzaniem, miękkość głosu dobarwia niepohamowanym, serdecznym żartem. Trochę się uśmiecham. Zażenowanie plus tysiąc. Zażenowanie zawsze na mnie działa.. Zrobię wszystko by je ukryć, zniwelować.. - Dobra, to  co to pani proponuje z tym cholernym lustrem?..