Bajka o śpiącej królewnie



śpiąca królewna, cz. I – początek
Dawno, dawno temu za stromymi górami, za lasami pełnymi złych duchów, za siedmioma rwącymi rzekami, za wyludnionym miastem, w niewielkiej rozwalającej się chatce spała nie-królewna. Spała snem ciężkim i pełnym koszmarów. Snem, który był wynikiem klątwy, zatrutego słowa i czarnej jak otchłań myśli. Królewna nieświadoma, zaślepiona nie opierała się czarowi, choć krasnoludki niestrudzenie walczyły o nią jak lwy. Jednak, jak to w bajkach bywa, zła, okrutna czarownica z przyczyn zupełnie niejasnych uśpiła młodą bohaterkę. Jak? Dopięła swego, podając się za przyjaciółkę z dawnych czasów, która usłużnie opowiedziała królewnie całą prawdę o jej byciu NIE, no wiesz, jacy są ludzie, każdy to widzi, tylko nie mają odwagi ci tego powiedzieć droga przyjaciółko.
Krasnoludki imały się różnych sposobów walki: zatykały królewnie uszy, kładły listki babki lancetowatej na oczy, śpiewały piosenki z pozytywnym zakończeniem, podpiłowywały nogi krzesła, na którym siadała dzień w dzień przyjaciółeczka-czarownica i kupiły nawet swej podopiecznej bilet do Disneylandu. Na próżno. Piękna i mądra królewna w dobroci swego serca przyjmowała starą koleżankę na herbatkę i ciasteczka, uznając, że krasnoludki są przewrażliwione i nie można tak panikować na widok kogoś, kogo się zna od lat, no zastanówcie się moi kochani. Ona otwiera mi oczy i uczy jak nie być taką, jaką jestem! Nic mi nie mówiliście o tym, jaką potrafię być zołzą, to nieuczciwe z waszej strony, a niby tak mnie kochacie! Nic a nic nie chciała słuchać swoich siedmiu towarzyszy, wysłała ich na wycieczkę, pozdrówcie Myszkę Miki, i zaczęła piec kolejne smakołyki na podwieczorek.
Czarownica tylko na to czekała. Zapakowała w koszyk sentymentalne gadżety, tu zdjęcie, tu garść wspomnień, ciężki słój pełen jakiejś brunatnej mazi i te cholerne jabłka. Słysząc jej kroki na żwirowej ścieżce, królewna wybiegła z radością z domu, bagatelizując uczucie, które pojawiało się za każdym razem, gdy tamta przychodziła. Zimno, wokół szyi. Och, zbliża się wieczór, zawsze tak to sobie tłumaczyła, i uśmiech, i witaj przyjaciółko, siadaj, może herbatki. Zwierzyła się nawet z tej dziwnej chłodnej zależności, na co przyjaciółka obiecała „coś poradzić”. Więc przyszła teraz, gdzie są krasnale, och to szkoda, że pojechały, haha, do siebie, doczekałam się momentu. Królewno, masz tu lekarstwo na chłód w szyi, powiedziała wyjmując słój. Koniecznie weź teraz łyżkę, nakłaniała. Królewna otworzyła wieczko i buchnął smród. O nie, nie przełknę, wzdryga się, to dla twojego dobra, nie naprawdę, zaraz zwymiotuję, dobrze ci radzę, nie, wybacz, ale nie. I taka rozmowa ciągnęła się do wyczerpania, nie i spróbuj, a czarne kruki i wrony stadnie obsiadły okoliczne drzewa. Sowa pohukiwała ostrzegawczo.
Przyjaciółki znów zaczęły wspominać przeszłe dzieje, czarownica zaczęła serdecznie pouczać królewnę, ta przytakiwała, łza za łzą, masz rację. Jest sposób na to, królewno, żebyś się odmieniła, żebyś nie tylko nie czuła chłodu, to tak naprawdę zimno twego charakteru jest jego przyczyną, ale pomoże ci spokornieć, być dobrą, cenną i silną. Mówiąc to, czarownica wymownie wskazała na słój. Ale... Utrę ci do tego jabłko, które zabije smak goryczy i smród. Tylko łyżka, dla twojego dobra, chyba że chcesz być zawsze taka na uboczu, taka w chatce z siedmioma karłami, z dala od życia. Nie! Zatrzęsła się królewna, daj mi to lekarstwo. Czarownica zaczęła przyrządzać miksturę, ptaki zaczęły złowrogo skrzeczeć. Królewna zacisnęła pięści i dała się nakarmić breją. Jeszcze usłyszała śmiech czarownicy, jeszcze zdążyła zobaczyć dzioby uderzające o szybę i już. Cisza. Zapadła w sen. Niczego nieświadome krasnoludki w najlepsze jadły miodek z Kubusiem Puchatkiem, czarownica prysnęła odwrotnie do jej czaru, umykając z orszakiem czarnego ptactwa. Została tylko sowa. Zleciała w stronę chatki, usiadła na parapecie, przechyliła głowę, huhu... Nie-królewna drżała od pojawiających się pod powiekami obrazów.

śpiąca królewna, cz. II – sen
Siedmiu krasnoludków siedziało na bocianim gnieździe Czarnej Perły, nad Disneylandem i Paryżem zachodziło blade słońce. Tłumy rozwrzeszczanych ludzi i postaci kłębiły się wokół statku, panowała ogólna radość i ekscytacja. Ale nie w bocianim gnieździe.
– Jak długo tu jesteśmy? Nie chce mi się już jeździć na roller-costerach ani tańczyć z Dzwoneczkiem, no i ciągle jemy tylko miód i popcorn, to naprawdę nudne... – Gburek patrzył zrezygnowany na kapitana Jacka Sparrowa, który na pokładzie wymachiwał szablą w inscenizacji Piratów.
– Nie narzekaj Gburku, wiesz, że musimy czekać aż Królewna prześle nam bilety, jak inaczej chcesz wrócić? – odpowiedział jak zawsze rozsądnie Mędrek.
– W ogóle co to za historia z kupowaniem biletu w jedną stronę!? Może ona chciała się nas pozbyć i już? Przyjęliśmy ją do siebie, opiekowaliśmy się nią i nagle tacy zależni się od niej zrobiliśmy, że nie mamy kasy na bilet? Jak to jest Mędrku? Daliśmy się wykopać z naszej chaty i własnego budżetu!? – krasnal nie ustępował.
– Gburku, proszę cię o spokój, teraz musimy zająć się resztą, spójrz – prawie wszyscy są chorzy: Śpioszek nie śpi, Nieśmiałek w ogóle przestał się odzywać, Wesołek ryczy jak bóbr oglądając Gdzie jest Nemo?, Gapcio nic nie zepsuł...
– Apsik! – kichnął Apsik.
– A Apsik, sam widzisz – Mędrek w duchu zgadzał się z kompanem, ale za nic nie mógł się głośno do tego przyznać, ktoś musi trzymać fason!
– Taa, nie dość, że jesteśmy na przymusowej emigracji, bez środków do życia, to jeszcze ta jędza rzuciła na nas jakiś urok! Tylko patrzeć, a ty zgłupiejesz, a ja będę przeprowadzał stare baby przez jezdnię i jeszcze mówił do nich „babuniu”.
Gburek nie miał pojęcia jak prorocze były to słowa.

Krem nawilżający do codziennego użytku to znakomity wybór! Aby zachować odpowiednią wilgotność skóry należy każdego dnia zaraz po umyciu twarzy wodą, najlepiej źródlaną, wziąć niewielką ilość preparatu, dokładnie i delikatnie wklepać go, omijając okolice oczu. Wieczorem zaleca się użycie serum głęboko nawilżającego przed nałożeniem kremu.
Serum głęboko nawilżające zawiera aktywne i naturalne składniki, które wnikają w skórę pozostawiając ją nawilżoną, odżywioną i lekko napiętą. Regularne stosowanie serum pozwala twojej skórze cieszyć się długotrwałym, zdrowym blaskiem i witalnością. Dla pełnego efektu zaleca się używanie serum raz dziennie wraz z kremem nawilżającym do codziennego użytku.
Krem nawilżający do codziennego użytku to znakomity wybór! Aby zachować odpowiednią wilgotność skóry należy każdego dnia zaraz po umyciu twarzy wodą, najlepiej źródlaną, wziąć niewielką ilość preparatu, dokładnie i delikatnie wklepać go omijając okolice oczu. Wieczorem zaleca się użycie serum głęboko nawilżającego przed nałożeniem kremu.
Serum... Serum głęboko nawilżające zawiera aktywne i naturalne składniki, które wnikają w skórę pozostawiając ją nawilżoną, odżywioną i lekko napiętą. Regularne stosowanie serum pozwala twojej skórze cieszyć się długotrwałym, zdrowym blaskiem i witalnością. Dla pełnego efektu zaleca się używanie serum raz dziennie wraz z kremem nawilżającym do codziennego użytku.
Krem…
Daleko za górami, za przerażającymi lasami, za zagrodą pełną wilków, w rozwalającej się chatce spała nie-Królewna. Ułożona w niewygodnym fotelu jak manekin w trakcie rekonstrukcji strasznych martwych zdarzeń. Królewna pogrążona w nie-bycie, w nie-śnie śniła i powtarzała kremowe sekwencje. Kompulsywnie, jak mantrę, jak zaciętą płytę, jak torturę obślizgłych kształtów. Nieświadoma snu, świadoma zamętu, bardzo chciała przerwać to zapętlenie, z offu świadomości wołała w tunel chorego snu:
– Wiem jak się używa kremów, stop, przestań się myśleć, przestań się gadać w kółko!
– Brzydka, samotna, debil – odpowiadało jej echo.
Nad polaną i całą okolicą zapadał zmierzch. Kilkaset zagajników dalej na zachód sowa rozprostowała skrzydła, wygładziła pióra i zaczęła szykować się do dalszej podróży. Wiedziała, że ma niewiele czasu. Niestety, była sową, która nie lata za dnia. To bardzo utrudniało działanie.

śpiąca królewna, cz. III – upiór
„Brzydka, samotna, debil, brzydka, samotna, debil” – czarownica pochylała się nad uchem nie-Królewny i szeptała raz po raz. Karmiła się dźwiękiem skrzekliwego głosu, sylaba za sylabą napawała ich paskudną barwą, przeżuwała je, połykała i znów cuchnącym szeptem wciskała w ucho Śpiącej. Każdego dnia, o tej samej porze, od kilku tygodni przychodziła do chatki, spoglądała w sny nie-Królewny i dokładała do ognia koszmarnego pieca. I tak już straszne senne historie przeradzały się w fatalne końce, rzeczywiste jak krew na palcu po ukłuciu kolcem. I tak nie-Królewna, śniąc-nieśniąc, nawet gdy chciała zawalczyć o siebie we śnie, już się prawie budziła, już wiedziała kto jest kim, a jednak za zakrętem, za kolejną instrukcją obsługi, przeliterowaną modlitwą, za już się spotkali i uśmiechnęli do siebie, na samym końcu rozmów z krasnoludkami, na skraju lasu spotykała zawsze i zawsze brzydkie, samotne, debilki, chamów, urwisko, zjełczałe masło, nóż w serce, pogrzeb ojca i matki, zamurowane drzwi i martwą sowę. Czarownica znała się na swoim fachu, świetnie podkręcała każdą historię w kierunku „zobacz nie-Królewno, to twoja wina, zobacz, musiałaś uciekać z domu, bo cię macocha nienawidziła, och, debilu, nie zauważyłaś, że macocha to ja?! Jak śmiesz?! Kłamstwo, czemu mnie tak oskarżasz!? Myślisz, że to ja? Wredna macocha? Kochanka twojego ojca, padalec, jakiego świat nie widział?! Spójrz na siebie, kogo tu nie ma? Mnie, czy tych pajaców od siedmiu boleści? A widzisz głupia królewno, rozumu to ty nie masz, innych przymiotów też. Przeproś mnie lepiej, to może ujdzie ci to na sucho. To ja, ja cię uratowałam! Przed tobą samą, kretynko!”.
Królewna zamknięta w koszmarze, zawinięta w niemoc, zakneblowana czarną magmą poddawała się chwila po chwili, sen po śnie. Przestawała wierzyć w obraz świata sprzed snu, krasnoludki zaczęły wyglądać jak gnomy, macocha jak wybawicielka, a ona sama? Brzydka, samotna, debil.

śpiąca królewna, cz. IV – sowa
Gdy nie-Królewna śni nie-sny, a czarownica napawa się swoją twórczością i pychą, sowa ostatkiem sił dolatuje do Disneylandu. Musi odnaleźć krasnoludki, ale jest taka zmęczona. Droga była ciężka i pełna zmagań, szczególnie że nasza bohaterka to ledwie sówka, nie żaden gigant. Puchacze i jastrzębie co i rusz puszczały się za sową w pościg, dopadały ją i spuszczały łomot. Sówka, z początku zdziwiona, że żaden z z ptaków jej nie zadziobał i nie zjadł, domyśliła się, że są to kolejne sztuczki czarownicy. Ale nawet taka czarownica ma ograniczony zasięg. Tak że im dalej od chatki była sówka, tym słabsza moc żarłocznego ptactwa. Te boje wykańczały sówkę i musiała robić dłuższe odpoczynki. W połowie podróży wyglądała już jak zmokły i wymaglowany kot, w głowie jej się kołowało, ale nic to, dzielnie parła na przód.
Wylądowała na pustym bocianim gnieździe Czarnej Perły. Noc powoli umykała słońcu. Zdyszana, zmęczona sówka ostatkiem sił zawołała: – Hu hu... hu hu... huu huuu...
– Gburku, słyszałeś to? – Mędrek zerwał się na krzywe małe nogi i szturchnął przyjaciela.
– Nic nie słyszałem, daj mi spać – Krasnal mocniej skulił się na dnie wielkiej filiżanki, w której od kilku dób nocowali.
– O, o, słyszysz? Hu hu, hu hu! – Mędrek klasnął w dłonie.
– To nasza sówka! – Gburek otworzył oczy i z politowaniem spojrzał na niego. – Mówiłem, że zaczyna ci odbijać, powinieneś nazywać się Głupek, a nie Mędrek. Odkąd naszpikowałeś nas papką z babki lancetowatej naprawdę tracisz rozum.
– Ucisz się i posłuchaj uważnie… – Mędrek położył palec na ustach.
Hu hu hu hu... – zawołała sowa.
– Chłopacy, słyszeliście? Czy tylko mi się zdaje, że jest tu nasza sowa? – Wesołek wdrapał się na rant swojej filiżanki i pociągnął nosem. – Pewnie mi się zdaje, bo nas już nic dobrego nie czeka, co nie? – Od dwóch tygodni płakał już nie tylko nad Gdzie jest Nemo, ale na myśl o wszystkim co miało znamiona radości.
– Hu hu, hop hop, sooowo! – zawołał z całych sił Mędrek zawstydzony, bo sam zaczął zastanawiać się, czy nie ma omamów.
Sowa, przechyliła łepek i zaczęła nasłuchiwać. Słysząc po raz kolejny „hop hop”, skupiła na tych dźwiękach całą uwagę i poleciała w ich kierunku. Krasnoludki, już wszystkie obudzone, podskakiwały radośnie w filiżankach. Wesołek płakał, a Gburek, gdy sowa wylądowała, zaczął się jej podejrzliwie przyglądać. Zaczął ją przesłuchiwać, kim jesteś, skąd lecisz, skąd wiedziałaś, że tu jesteśmy, czy ty na pewno jesteś sową, a nie kotem i tym podobne. Sowa się napuszyła, chciała powiedzieć coś od siebie, ten jej przerywał, aż dostał po głowie od Nieśmiałka, Apsik go oprychał, Gapcio zaczął jej czesać skrzydła bez żadnej krzywdy dla ptaszycy, tak bardzo wszyscy chcieli już wyzdrowieć i wracać do domu. Gdy ferajna uciszyła Gburka, sowa zaczęła opowiadać o wydarzeniach w chatce. Krasnoludki zadrżały.
– Mieliśmy rację – pokiwał głową Gburek.
– Sowa, masz kasę? – rezolutnie spytał Mędrek.
Sowa zdziwiona spojrzała na krasnala.
– Tyle tu siedzicie i nic nie zarobiliście? – pytała.
– Nie, nie znamy francuskiego, jest tu inscenizacja Śpiącej królewny, byśmy się nadawali, ale eksuzemła no no – odpowiadały – czasem dostajemy kilka euro za robienie tła, ale za coś trzeba jeść.
– No to musimy to zrobić jak w bajce – zahuczałą sowa.
– Czyli jak? – dopytywały.
Sowa z niedowierzaniem mrugała to lewym to prawym okiem.
– A obejrzeliście chociaż tę inscenizację? Widzieliście księcia? – pokiwały głową. – No i? Mędrku? – Cisza.
– Ale to było po francusku – wymigiwał się krasnal.
– Wy naprawdę jesteście chorzy.
Opowiedziała im zatem historię Śpiącej królewny, zaordynowała poszukiwania księcia. Krasnale pojadły popcornu i wyruszyły, sowa zaś odleciała do pobliskiego parku na zasłużony odpoczynek.

śpiąca królewna, cz. V – książę
Pięciu krasnoludków biegało od karuzeli do karuzeli, od Myszki Miki do 101 dalmatyńczyków, po wszystkich bajkach z królewnami i książętami, na lądzie, w powietrzu i w głębinach. Cel: znaleźć księcia. Apsik i Śpioszek ze względu na zły stan zdrowia zostali z sową, która za nic nie chciała się zbudzić.
– Hej ho, hej ha, znajdziemy księciaa! – wydzierał się Wesołek podekscytowany, że w końcu coś się dzieje, że jest nadzieja, że może wrócą do domu i odzyska dawną niefrasobliwość. Że że że! Łe łe łe, no no no, łi łi łi – odpowiadał każdy kandydat pasujący do wzoru (wysoki, szczupły, blondyn, niebieskie oczy, twarz przyjemna, zadbany. Z bólem odrzucić musieli kapitana Sparrowa). Z ferajny tylko Mędrek co nieco władał francuskim, ale nie na tyle by wytłumaczyć sprawy wagi życiowej, więc sytuacja nie była łatwa.
– E, wszyscy oni są udawani! Wszyscy to aktorzy, to inscenizacja, przecież nawet my mamy tu żabojadzkie sobowtóry! Żadnego księcia nie znajdziemy, przyznajmy to i wracajmy na raty na sowie! – Wcale nie powiedział tego Gburek (ten nastawiony był pozytywnie tak mocno, że aż go mdliło), ale jego przyjaciel Mędrek, który zaczął być studnią czarnych scenariuszy. – Ale pewnie i na sowie daleko nie zalecimy, mam dość, sami weźcie francuskie rozmówki i szukajcie tego królewicza! – przysiadł na porażającej różem, zalanej słońcem ławce. Reszta skwapliwie dołączyła do niego, zmęczona kilkugodzinnymi poszukiwaniami. Co chwila mijały ich grupy turystów. Z krzywymi minami przechodzili mimo i nikt nie robił im zdjęć. Prawda jest taka, że krasnale były w opłakanym stanie. Poczochrane brody, obsiepane nogawki i pomięte kubraki. Od kilku dni nikt nawet nie chciał ich zatrudnić jako statystów statystów. To przygnębiało jeszcze bardziej. Siedzieli w ciszy.
– I to jest ten Diseyland?! Tyle hajsu za wjazd i tylko jakieś ciulowe obdrapane krasnale? Pierdziu, lepsze mam we własnym ogrodzie, stary, co za dno! – usłyszeli ten ton. Ten wybitnie polski ton. Gburkowi aż drgnęło serce, a krew zdrowiej zaczęła krążyć i karmić zblazowany mózg.
Od strony słońca zbliżało się dwóch mężczyzn. Ferajna mrużyła oczy, by móc zobaczyć coś więcej prócz majestatycznych sylwetek otoczonych aurą promieni słonecznych.
– Bogowie – szepnął Mędrek.
– Wystarczy, żeby byli książętami – dodał Gburek – albo choć jeden z nich.
Mężczyźni zbliżyli się na tyle, że z boskości zaczęły wyłaniać się rysy twarzy. Jeden, wysoki, nieszczupły, brunet. Zostawmy go. Ale drugi… Krasnale niemal uniosły się nad ławką w zachwycie. Drugi był bowiem: wysoki, mocno zbudowany, ale w miarę szczupły, miał długie jasne włosy i bardzo niebieskie ogrodniczki. Na razie nic więcej się nie liczyło, facet mówił po polsku! Zresztą skoro miał niebieskie spodnie to i oczy pewnie też do koloru!
– Ty, co one się tak na ciebie gapią? – zagaił ze śmiechem ciemny do jasnego. Krasnale były zahipnotyzowane.
– No dalej, zrób coś – wycedził przez zęby Gburek do Mędrka.
Mędrek przygładził brodę:
– Czy ty jesteś księciem? Polskim księciem, książę? – ukłonił się. Mężczyźni popatrzyli po sobie:
– A co to – jakaś nowa akcja polub Polskę? – spytał blondyn. – Niestety, księciem nie jestem, choć różnie kobiety mówią… – ukłonił się, parskając śmiechem. – Jestem hydraulikiem.
Czar prysł. Krasnoludki opadły na ławkę. Hydraulik. Źle, bardzo źle. A sowa kazała się spieszyć, żeby w ogóle udało się zbudzić królewnę.
– Czyli dupa – smutno pokiwał głową Mędrek.
– Zamknij się – warknął Gburek. – Panie hydraulik, ma pan chwilę? Chętnie oprowadzimy panów po Disneylandzie i pokażemy jego lepszą stronę niż my, ale najpierw poświęcą nam panowie chwilę i pójdą z nami do sowy?
Dwójka mężczyzn szczerze rozbawiona przytaknęła.
– Niezła jazda, jesteśmy w ukrytej kamerze? TVP Polonia, czy coś? Gadające karły we francuskim parku rozrywki!
– Bardzo panowie zabawni – zalał się promiennym uśmiechem Gburek. – Niech tylko odzyskam siły, cholerne cwaniaczki – pomyślał.
Pięciu krasnoludków, brunet i hydraulik ruszyli w stronę pobliskiego zagajnika, gdzie budziła się sowa. Na widok faceta w ogrodniczkach zahuczała:
– Hu hu hu! Hu hu hu! Hu hu hu!
– Jasna dupa! Czyli jednak! – zawołał Mędrek.
Siedmiu krasnoludków zaczęło podskakiwać z radości a dwójka nowych bohaterów nieśmiało machała to w lewo, to w prawo i rozsyłała uśmiechy, w razie gdyby rzeczywiście była tu gdzieś ukryta kamera. W końcu książę-hydraulik spytał:
– Dobra, bez ściemy, o co tu chodzi?
– Panowie sobie usiądą a my opowiemy – odpowiedział Gburek. – Panie księciu, lubi pan królewny?

śpiąca królewna, cz. VI – drzewo
Królewna spała i spała, spała tak mocno, że aż zatrzymała akcję w Disneylandzie. Wyobraźcie sobie, stoi dwóch gości pod drzewem, w tym jeden hydraulik, w którym krasnoludki chciały widzieć księcia, drugi pewnie podobnej profesji, stoją i gapią się na sowę. Sowę obsiadła grupa kurdupli w liczbie siedmiu. Wszyscy zastygli w bezruchu. Liście drzew też. Gdybyście wpatrzyli się przestrzeń między gałęziami, zobaczylibyście przezroczyste smugi, jakby szron na szybie. To wiatr. Też ustał. W półpodmuchu. Sierpniowe francuskie słońce wcale nie zachodziło, promienie padały na ziemię pod tym samym wieczornym kątem, cień nie zmieniał miejsca. Oczywiście karuzele kręciły się jak oszalałe, turyści nagabywali kapitana Jacka Sparrowa zajadali popcorn i mówili bonżur. Ale wokół drzewa czas się zatrzymał. Ruch się zatrzymał. Dźwięk zamarł. Światło zmatowiało.
Drzewo wcale się tym mocno nie przejęło, ma tak co roku, zimą. Na zewnątrz obumarłe, kikuty poharatanej istoty, ale w środku w cichości, w ukryciu trwa życie. Także drzewo, piękny platan, stało sobie spokojnie i czekało aż wiatr znów zacznie muskać jego kończyny. Inaczej było z krasnoludkami i hydraulikami. Widzieli coś, ale nie wiedzieli co. Czuli coś, ale było to niemiłe odrętwienie, słowa cisnęły się im do gardła, ale nie mówili, chcieli się poruszyć, ale do mięśni nie dochodziły żadne sygnały. Bali się myśleć, bo po co myśleć, jeśli nic nie możesz zrobić. Mężczyźni... Sowa, gdyby mogła drżeć, trzęsłaby się tak, że opadłyby wszystkie liście z platana. Ona myślała. Myślała i myślała. Im więcej myślała, tym bardziej czuła się bezsilna. Im mniej myślała, tym bardziej czuła się bezsilna, że nie myśli, że trzeba coś robić. A nic nie można było zrobić.
– Hu hu hu, królewno obudź się! Królewno, zmień chociaż pozycję, bo jesteśmy zatrzymani – krzyczała w myśli.
Królewna siedziała jak lalka, tak jak ją czarownica ułożyła i patrzyła na makatkę z wyhaftowaną wierzbą płaczącą nad zamarzniętym stawem, która wisiała na ścianie kuchni w chatce. Już nie powtarzała kremowych recept i instrukcji, już nie myślała o tym, by się obudzić. Teraz usiłowała sobie przypomnieć nazwę drzewa. Oprócz tego miała w głowie pustkę. Więc choćby drzewo. „Jak się nazywasz drzewo? Śnisz mi się, czy na ciebie patrzę? Jak się nazywasz drzewo? Czym jesteś drzewo?” – była tak zmęczona snem, że już nie śniła. Spała, ale nie śniła. Zamknięta we własnym środku. Jak jej towarzysze na francuskim drzewie. Bała się tego zamknięcia. Strach paraliżował ją jeszcze mocniej. „Czym jesteś drzewo? Czemu płaczesz? Czemu jesteś takie gołe? Umarłoś?”
Wierzba milczała.

śpiąca królewna, cz. VII – pobudka
Krasnoludki na francuskim klonie, Królewna wpatrzona w nieruchomą wierzbę. Ile tak tkwią zastani w niebycie, w zatrzymanej w półchwili niemocy? Nie wiedzą. Wie tylko sowa. Ale nie może huczeć. Ani hu hu.
Gdyby krasnoludki mogły choć uronić łzę, zalałyby cały Disneyland, Francję całą. Bały się. Gdyby Królewna mogła płakać, zalałaby Polskę i Niemcy, i w nurcie jej łez popłynąć by mogła do swoich przyjaciół. Nadal siedziała i wpatrywała się w haftowaną makatkę i w kółko pytała: „Czym jesteś drzewo? Czemu płaczesz? Czemu jesteś takie gołe? Umarłoś?”.
Im dłużej powtarzała tę mantrę tym mniej się bała. Może to rytm powtarzanych słów? Może szmer myśli? A może lęk nie sięgał już głębiej, mocniej, silniej? Powtarzała więc szybciej i szybciej. Im częściej ją wypowiadała, tym bardziej coś rozumiała. Co?
„Czemu płaczesz? Czym jesteś drzewo? Czym jesteś? Czym jesteś? Kim jesteś? Kim jesteś? Kim jesteś? Jesteś? Jestem? Jestem? Kim jestem? Jak się nazywam? Królewna. Nie. Kim jestem? Kim jesteś drzewo? Umarłoś? Umarłam? Drzewo? Kim jesteś? Kim jestem? Jak się nazywasz? Jak się nazywam? Czemu płaczesz? Płaczę? Jesteś? Gołe? Jestem goła? Czym, kim? Drzewo? Królewna? Umarłoś? Jak? Jak? Czemu? Kim?”. Po tygodniu, dwóch, może trzech, tylko sowa wie, przestała pytać. Ale wciąż na karuzeli znaczeń mówiła. „Drzewo. Ja. Płaczę. Gołe. Nazywam. Ja. Królewna. Umarłoś. Nazywasz. Nazywam. Ja. Umarłam. Nie. Jestem. Drzewo. Płaczę. Ja. Nie ty. Ja. Wierzba”.
TAK! Wierzba! Eksplodowała myśl.
– Wierzba płacząca. Jestem płaczącym drzewem – szepnęła Królewna. – Skąd dochodził ten szept? Ze mnie? Ze mnie? – powiedziała głośniej. Patrzyła na płaczącą wierzbę na makatce. Haftowane drzewo poruszyło lekko zwieszonymi witkami. Królewna zamrugała. Spod powiek popłynęły łzy. Jedna, druga, ósma, strumyk. Królewna zaczęła się trząść, ramiona, ręce, tułów, nogi. – Żyję. Płaczę. Wierzba. Siła – bezwiednie powtarzała na głos. Wstała niepewnie z krzesła. Z oczu popłynął potok, potop, z gardła zawodzenie, szloch.
Krasnoludki spadły z krzykiem z klonu, hydraulik wymienił z kumplem parę dźwięcznych cojestkurwa, sowa wzbiła się w powietrze, zahuczała. Była bardzo spokojna.

śpiąca królewna, cz. VIII – powroty
– Dobra panowie, to jak będzie? Zgadzacie się? – kumpel księcia-hydraulika (ten wysoki nieszczupły brunet) przejął dowodzenie.
Krasnoludki miały miny nietęgie. Nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. Przecież powinien się cieszyć, że go odnaleźli, że zabiorą go do Królewny (a on je tam zawiezie), że będą żyli długo i szczęśliwie i nawet ten ciemny też będzie mógł z nimi zostać i w ogóle. A tamci najpierw zażądali zdjęcia dziewczyny (no spoko, może być), udziałów w kopalni złota (Czy ty musisz być taki szczery Mędrku? – zawołał Gburek), pół roku darmowej służby obydwu panom (prznieś, podaj, pozamiataj) – tyle w temacie – żachnęły się krasnale), tyle samo najpierw na próbę z Królewną z możliwym rozwiązaniem kontraktu, no i jakaś lasia dla bruneta. Krasnale miały największy problem z lasią. Nie bardzo wiedziały w czym rzecz. Sowa zahuczała groźnie. Puścili to mimo uszu.
– Zgoda księciu i panie kolego, tylko powiedzcie o co chodzi z tą lasią – odpowiedział w imieniu grupy Gburek – dogadajmy się i już jedźmy.
Mężczyźni uśmiali się na poły serdecznie, sowa dziobnęła jednego w kark, drugiego trzepnęła skrzydłem. Krasnoludki nie zwróciły na to uwagi. Ważne było żeby już jechać, już pędzić, już gnać i budzić Królewnę!
– Poradzimy, nie będzie lasi to się inaczej ustawimy – machnął hydraulik i przygładził blond kucyk.
Ferajna zapakowała się po kilku godzinach do nienajnowszego pojazdu typu van i ruszyli w drogę. Wracali.

W chatce z makatką Królewna też powoli wracała do siebie. Czuła się pusta, czuła się patykowata, wcale nie jak wierzba, bardziej jak bambusowa łodyga. Sztywna i pusta w środku. Już nie płakała, bo zabrakło jej łez, a może się odwodniła, kto wie. Pomału chodziła po pomieszczeniu i zastanawiała się nad czym się ma zastanowić. Nad tym, co się stało? Nad tym, czemu tyle spała? Nad radością, że żyje? Czy nad troską, że krasnoludki najwyraźniej nie wróciły z Disneylandu? Co się stało z jej przyjaciółką z dawnych lat i gdzie przepadła sowa? Nie wiedziała. Jedno tylko było jasne, nie chce wracać do snów z ostatnich… dni, tygodni, miesięcy (?), nie chce nawet myśleć jak długo trwał ten stan, chce tylko poukładać myśli. I coś zjeść. Tak! W końcu coś prawdziwego. Głód. Rozejrzała się po kuchni. Jej wzrok trafił na cholerny słój z parszywą breją...
– O skurwysynko! – do Królewny dotarło, kto ją tak sennie urządził. Chwila po chwili inaczej spojrzała na wszystkie przeszłe odwiedziny przyjaciółeczki z dawnych lat, na błagalne spojrzenia krasnoludków i pohukiwania sowy. – Nie dość, że byłam ślepa, to jeszcze głupia! W tym faktycznie miałaś rację! Ale żadnym debilem, żadną samolubną idiotką, nie dam się już nigdy oszukać! – Królewna cisnęła słoikiem o ścianę i krzyczała, i krzyczała. Gniew. Kolejne prawdziwe uczucie. Jak długo go nie znała, a może tłumiła? Zastanowi się nad tym, ale nie teraz. Teraz chce jeść. O reszcie pomyśli jutro, jak Scarlett O’hara, czy coś. Z impetem kopnęła drzwi do spiżarni i zupełnie nie jak na Królewnę przystało zaczęła opróżniać kolejne słoiki (ze znaną jej zawartością). Gdyby w pobliżu była sowa, która znała Królewnę od urodzenia, zahuczałaby radośnie.

śpiąca królewna, cz. IX – naiwniaczki
– Hej-ho, hej-ho, króle-e-e-e-wno… – ferajna wymachiwała nogami i podekscytowana liczyła pozostałe do chatki kilometry. Blondi i Ciemny siedzieli z przodu i dyskutowali o swoim nadchodzącym bogactwie. Sowa siedziała w prowizorycznej klatce, w której zamknął ją Ciemny. – Tak będzie bezpieczniej. Nie połamie skrzydeł podczas hamowania – powiedział krasnalom, ale prawda jest taka, że sowa co i rusz atakowała mężczyzn, potem także krasnoludki. Te jednak nie odczytywały jej gestów, nie słyszały krzyku w jej hu huuu. Tak niestety mają, gdy się na czymś skupią, odejmuje im percepcji by zauważać resztę świata. A sowa na uwięzi to umierająca sowa.
– Ty zajmiesz się królewną, ja biznesem – zacierał ręce Ciemny aż iskrzyło.
– Inaczej byśmy nie jechali, przecież nie o tę lasię chodzi, a o profity, człowieku! Ona jest takim samym profitem, jak chata za friko i złoto. Kilka miechów się przemęczymy, zobaczymy co i jak i zjeżdżamy – mało scenicznym szeptem powiedział blond-hydraulik.
– Głupie te kurduple. Tak się wysypać nieznanym ludziom z tak cennych sekretów. Tępe naiwniaki – dodał Ciemny.
– Wystarczy ludziom tylko powiedzieć coś o diamentach czy żyle złota i już są gotowi zrobić wszystko. Wierzą na słowo i tak im jakoś oczy zaczynają błyszczeć. Od razu idą za tobą jak w ogień. Bardzo to naiwne, nie sądzisz, Gburku? – Mądrala wpatrywał się w okno zadumany.
– Naiwne to jest to, że wmawiamy sobie, że z chęci pomocy z nami jadą – odparował Gburek.
– Zobaczysz, pocałunek zmieni wszystko! – żachnął się Mądrala. – Panie Księciu! Za przystankiem PKS pan skręci w prawo! Stamtąd już proste trzydzieści kilka kilometrów! – wykyrzynął.
– Hej-ho, hej-ho, króle-e-e-e-wno! – wrzasnęła reszta ferajny. Sowa nic nie powiedziała.

Na początku pełna gniewu Królewna (zaraz po tym jak się najadła) chciała wracać do zamku ojca, bo teraz już była pewna, że tą przyjaciółeczką-wiedźmą była jej macocha (przez którą musiała opuścić swój dom). Jednak czuła, że musi najpierw odnaleźć sowę i krasnale i dopiero wyrównać rachunki. Ponadto myśl o konfrontacji z „tą suką” napełniała ją siłą, a zarazem lękiem. A co, jeśli ojciec jej nie uwierzy? Nie przyjmie, odtrąci? Już raz stanął po stronie macochy. A co, jak wiedźma zna inne zaklęcia i znów Królewna zapadnie w ten koszmarny sen? Na samo wspomnienie kuliła się w sobie, siadała otępiała, a siły odpływały w niebyt. Dlatego krok po kroku planowała: Dziś zajmę się chatką. Wygląda jakby była od dawien dawna opuszczona. Najpierw kuchnia, potem sypialnie, na końcu podłogi. Jutro pójdę nad strumień, popiorę. A wieczorem pójdę do kuny, może będzie wiedziała co się stało z resztą itd, itp.
Kuna była przekonana, że Królewna i ferajna wyjechali na długie wakacje.
– Dziewczyno, ze trzy miesiące mija jak was nie było. Nikt z nas nie wiedział, że byłaś chora. (Królewna coś nakręciła, byleby tylko nie mówić co się jej przytrafiło) – Ale jak tak się sprawy mają, to zwołam zebranie i będziemy szukać.
Królewna, jak się okazało dość słaba na ciele, nie odchodziła daleko od polany. Tyle tylko co po najpotrzebniejsze rzeczy. O poszukiwaniach nie było mowy. Siedziała nad strumieniem, szykowała ogródek do zimy, wyszywała własną makatkę, pisała wiersze, których nie czytała, bo były „nieco mroczne” jak mówiła Kuna, naprawiała okiennice, robiła wszystko, byleby czuć realne działania, prawdziwe zmęczenie, satysfakcję. Coś, co CZUJE. Nie coś, co pochłania. Z dnia na dzień dochodziła do siebie, powoli docierało do niej, że jest silniejsza niż kiedyś, że ma oczy szeroko otwarte, uszy czujnie nastawione na odbiór i serce mocniejsze. Prześladujący ją obraz „brzydka, samotna, debil” zacierał się. – To nieprawda – mówiła Królewna. – Nie jestem taka!
– I już nie będę naiwna – powtarzała sobie, uśmiechając się do siebie pierwszy raz od bardzo dawna.

Wróćmy do podróżnych…
Nienajnowszy van skręcił za przystankiem PKS, było już ciemno. Po obu stronach szosy las szumiał zeschłe melodie, po polach ciągnęła się mgła. Gdy przejechali ceglany mostek, krasnale zaczęły znów swoje hej-ho, hej-ho, króle-e-e-e-wno tak głośno, że Blondi niemal wpadł do rowu. Jeszcze jeden zakręt, siedem minut ścieżką i Królewna będzie ocalona!
W czasie, gdy van zbliżał się do przystanku PKS, Kuna przybiegła do Królewny złożyć raport. Niestety, nikt nic nie wie. Po kilku naradach ze zwierzętami, uruchomieniu oddziału kruków w celach poszukiwawczych, wypytywanie informatorów zza drogi nie udało się wiele ustalić.
Skoro ferajna pojechała do Disneylandu to do tej pory nie wróciła. Nie ma oznak pracy w kopalni. Ostatnie, co zaobserwowano, to to, że sowa przestała zjawiać się na cotygodniowych dyskusjach jakieś dwa miesiące temu. Nikomu nie mówiła, że gdzieś leci. Tak że, wybacz Królewno, ale może udaj się do swego ojca, sama zimy tu nie przetrwasz, a ferajna, taki los, może wybrała emigrację, oczywiście ci pomożemy jak się wzmocnisz i to, i tamto, ale chyba czas się pogodzić z tym, droga Królewno, że… jesteś sama.
Kuna ukłoniła się i popędziła a Królewna oparła się o blat kuchennego stołu, spojrzała na ścianę, na makatkę i z wściekłością zerwała ją i rzuciła na ziemię. Nie, nie, nie! Nie jestem sama, jestem ze sobą, nie jestem sennym koszmarem, nie jestem martwym drzewem, nie nie nie! Zaczęła ściskać się za głowę, zaciskać pięści, nie, nie rozpłaczę się. Nie nie nie! – krzyknęła i umęczona padła na krzesło. Zasnęła.

śpiąca królewna, cz. X – furia
Krasnoludki potykały się jeden o drugiego, biegnąc na wyprzódki wąską ścieżką. Mędrek z Gburkiem nawigowali Blondasa i Ciemnego, którzy już nie byli tacy rozmowni. Trzymali się kurczowo pod ramię, wyciągali wolne ręce przed siebie. W lesie było zupełnie ciemno. Szło siedmiu krasnali, dwóch mężczyzn. Nie leciała z nimi sowa. Zapomnieli o niej, a ona, jak to sowy, w zamknięciu słabła, traciła życie, odchodziła, nie mogła upomnieć się o siebie. Gdy dotarli na polanę, ferajna stanęła w równym rządku przed drzwiami, wiadomo, Mędrek musi wejść pierwszy.
– Tak że, panie Księciu, jeden delikatny pocałunek w usta, rozumie pan? – instruował.
– T…tak, jasne, jeden delikatny w usta – odpowiedział niepewnie Blondi.
– Dobrze, zatem do dzieła!
Mędrek otworzył drzwi chatki, lekko zdziwił się zapachem świeżej marmolady śliwkowej, po omacku znalazł zapałki i podpalił lampę naftową. Mrugający płomień rozświetlił pomieszczenie. Przy stole, ze złożonymi rękoma i ułożoną na nich głową spała Królewna. Krasnoludki na palcach podeszły do niej, zrobiły miejsce Blondiemu. Ciemny stał w drzwiach. Bał się, czy co?
Księciu-hydraulik, jak nakazał Mędrek, pochylił się nad Królewną i lekko pocałował w usta. Królewna ani drgnie. Mężczyzna spojrzał pytająco na Mędrka. Krasnal podrapał się w czapkę i skinął głową. Blondi nachylił się ponownie i mocniej przytknął wargi do ust Królewny.

Królewna śniła już całkiem „normalnie”. Śniła o wiedźmie, o krasnoludkach, o własnej naiwności, o sile jaką poczuła po bezsilności, o ostatnich dniach i słowach kuny. We śnie znów napełniał ja gniew. Na nią samą, na wąskie myślenie, tylko chatka i ojciec, tak jakby nie było innego świata. Do jasnej cholery, krzyczała we śnie, przecież jestem Królewną i żadne sama i nieszczęśliwa! Dajcie mi wszyscy spokój, w dupie z krasnalami, ojciec niech się goni! Odchodzę! Sama dokąd chcę! We śnie wykrzykiwała to wszystko, rozwalała chatkę kawałek po kawałku, właśnie zabierała się za rozpirz glinianej kuchni gdy poczuła coś lepkiego. Coś jakby zaklejało jej rozum. Ta lepkość była jednak delikatna i ciepła. Otrząsnęła się z tej myśli i kilofem Apsika zaczęła walić w nasadę komina. I znów to poczuła, ale już mniej miłe. W nozdrza wdarł się stęchły zapach, jakby... jakby zjełczałej brei, którą poczęstowała ją onegdaj czarownica. Furia wypełniła ją po brzegi.
– Aaaa, won, spierdalaj! – otworzyła oczy i poderwała się z krzesła. Księciuniu dostał w szczękę aż dźwięknęło, zatoczył się i padł w impetem aż mu się blond kucyk przekrzywił. Ciemny przywarł do framugi drzwi.
– Obudziła się! Obudziła!!! – krasnoludki szalały z radości.
Królewna zdezorientowana obrzuciła wściekłym spojrzeniem nieprzytomnego mężczyznę i spojrzała na ferajnę. Te zamarły w ćwierć obrotu radości, Królewna na łagodną wcale nie wyglądała. Takiej jej nie znali.
– Co to za palant mnie całuje? – wytarła z obrzydzeniem usta. – Pogłupieliście?! Czekam tu na was od miesięcy, prawie umarłam, a wy balowaliście w jakimś gównianym lunaparku?! Nikt nie wie co się z wami działo, a teraz wracacie i pozwalacie jakiemuś śmierdzielowi mnie molestować?! – Furia wylewała się na sukienkę, na podłogę, zalewała zadarte noski krasnalowych butów.
– Ale Królewno, my, my chcieliśmy, Królewno, posłuchaj – Mędrek wyszedł przed szereg.
– Zamknij się, tępa pało! Zostawiłeś mnie na pastwę tej ściery, tej szmaty, ani razu mnie nie ostrzegłeś jak tu przychodziła!
– To nie tak, Królewno, uspokój się i posłuchaj!
– W dupie mam twoje wyjaśnienia – drżała. Drżała siłą tak jej nieznaną, że nie mogła jej opanować. – Zostawiliście mnie wszyscy! Nawet sowa! Gdzie ona jest!? Też siedzi na jakiejś pieprzonej Sorbonie i się mądrzy?! Zdrajcy! Gdzie ona jest!? – Krasnoludki popatrzyły po sobie niepewnie.– Co? Co jej zrobiliście frajerzy?! – drżenie przechodziło w wulkan.
– Yy, tego, no sowa... – szepnął Mędrek. Blondi ocknął się i próbował wstać. Na próżno. Królewna poprawiła pozycję Księciunia kopniakiem – Leż! CO ZROBILIŚCIE Z SOWĄ!?
– Siedzi zamknięta w klatce w vanie – odezwał się głos przy wejściu. To Ciemny.
Wzrok Królewny był wulkanem, był piorunem, był halnym zamkniętym w słoiku.
– Prowadź, chamie – powiedziała nagle spokojnie, lodowato dostojnie. Wyszli.
– Mamy przerąbane – szepnął Gburek, z nosa skapnęła łza.

śpiąca królewna, cz. XI – Królowa

I znów, wąską dróżką, jest niemal ciemno. Mędrek z przodu, zaraz za nim Ciemny. Królewna pędzi przed nimi. – Szybciej chamie! – krzyczy. Reszta ferajny osłania boki Ciemnego, Gburek ciągnie na tyłach otępiałego Blondiego. Po co wzięli prawie nieprzytomnego hydraulika? Zdaje się, że tego wymaga finał historii.
Gdyby to był film, z offu leciałby Krzyk przez spaleniem O.N.A. Obraz byłby w kolorze popiołu. Kamera zawieszona lekko u góry, tak że widzicie niezgrabne pochylone sylwetki dwóch mężczyzn i podskakujące ciemne czapki krasnali. Po bokach ścieżki smolista ciemność pochłania ekran. Chylińska wydziera wszystkie najgorsze pokłady Królewny. Z każdym słowem twarz Królewny tężeje, z każdym wersem Chylińska dokłada jadu.
Więc oni idą, potykają się, Królewna gna, szarpie gałęzie, zrywa garściami liście, nie widzicie tego, słyszycie jedynie dźwięki, bolesne, bezduszne, muzyka świdruje wam w mózgach, muzyka nie pozwala się wam skupić na niczym innym jak tylko furii Królewny. Zbliżenie na dłonie Królewny, zaciśnięte w pięści, zbliżenie na jej twarz. Posąg. Nawet nie mruga powiekami. Królewna przyśpiesza, oglądacie obraz z jej perspektywy, za metr, za dwa, za refren... Wpada na polanę, widzi samochód, podbiega, szarpie za drzwi.
– Ej, ostrożnie, to nasze auto! – hojraczy Ciemny. Nikt nie śmie nawet sapnąć.
– Milcz, powiedziałam – syczy Królewna i wskazuje palcem drzwi. – Otwieraj, chamie.
Chylińska milknie. Zapada cisza. Królewna koncentruje myśl tylko na sowie. Gdzieś tli się nadzieja. Kamera pokazuje szeroki plan, widać wszystkich. To finał bajki, więc księżyc okazuje się być w pełni i chmury łaskawie acz mrocznie rozstępują się, byście mogli lepiej widzieć scenę.
Blondi stoi najdalej i maleje. Przypomina sobie opowieści z dzieciństwa o czarownicach, zemstach i karach. Boi się. Umrzemy, zaraz staniemy się kamieniami. Kuli się w sobie. Ciemny ma w głowie chaos. Ostatnio czuł się tak na jakiejś imprezie, z jakimiś grzybami, czy czymś, to nie może być prawda, ja pierdolę, oddajmy sowie truchło tej wariatce i jazda. Krasnoludki nic nie myślą. Może tylko Gburek, on myśli od samego powrotu, ale jeszcze nie opowie o tym.
Ciemny odsuwa drzwi, wyjmuje klatkę i stawia na trawie.
– Odejdź, chamie – Królewna odpycha go z siłą. Blondi kuli się jeszcze mocniej.
Królewna przyklęka, otwiera klatkę i ostrożnie wyjmuje nieruchomą sowę. Przykłada ucho do delikatnych piór. Słucha. Reszta wstrzymuje oddech. Królewna słucha i słucha. I słyszy szum krwi we własnym ciele i bicie serca także swojego. I nic więcej. Przeszywa ją ból tak potężny, że prawie mdleje. Podnosi wzrok.
– Zabiliście ją skurwysyny. Zabiliście ją pachołki, karły, chamy. Zabiliście kmioty, synowie suk i jebaków. Zabiliście! – Jej oczy płoną, spod stóp strzelają iskry. Polana pokrywa się zimnym światłem ogników.– Zabiję i was! – wykrzywia usta w paskudnym uśmiechu. Sześciu krasnoludków i dwóch mężczyzn zamiera w przerażeniu, już chylą głowy na spalenie, objęci klątwą zemsty.
– Sama ją zabiłaś – całkiem spokojnie powiedział nagle Gburek. Jego głos był tak nie na miejscu.
Królewna spojrzała na niego z odrazą.
– Powtórz, karle – splunęła kolejnymi językami ognia. Bardzo zimnego.
– Sama ją zabiłaś. I nas też prawie wpędziłaś do grobu. Gdyby nie ona, nie jej miłość do ciebie, nie byłoby nas tutaj. Przyleciała do nas, bo spałaś. Dałaś się omamić tej czarownicy i pozwoliłaś, by cię otruła. Nie słuchałaś nas, zadufana w swojej ufności, nikogo nie słuchałaś, wysłałaś nas do Disneylandu, bo miałaś nas gdzieś, w dupie, jak to wy ludzie mówicie. W dupie, rozumiesz? Nie wiedzieliśmy co się dzieje, zaczęliśmy chorować, bo tak jesteśmy z tobą zżyci, że czuliśmy jak odchodzisz. Ale to ty odrzuciłaś nas wszystkich. Usnęłaś i zatopiłaś się w sobie. I gdyby nie sowa! Gdyby nie jej poświęcenie, to pomarlibyśmy my i ona i ty! – Podszedł do Królewny bliżej. Ta tupnęła, poleciały znów iskry. Gburek ani drgnął.
– Kiedy ci się zaczęło poprawiać? Wtedy, kiedy sowa nas odnalazła i najęliśmy tych gości, żeby nas tu przywieźli. Zapewniliśmy ci księcia, żebyś się obudziła! Ale zrozumiałem, że nie o pocałunki, bujdy bajkowe tu chodziło, tylko o to, że im bardziej oddalasz nas od siebie, tym bardziej upadasz. – Królewna, cały czas gładziła delikatne, zimne pióra sowy, patrzyła na Gburka i nic nie rozumiała.
– Kim wy jesteście karły? – spytała.
– Jesteśmy Mędrek, Apsik, Śpioszek, Wesołek, Gapcio i Gburek. – Królewna zmrużyła oczy, trawa jeszcze się tliła.
– Wiem, jak się nazywacie, ale kim jesteście? – Gburek pokręcił głowa z dezaprobatą.
– No mówię ci, kim jesteśmy, przypomnij sobie. Ja już sobie przypomniałem Królowo.
– Królowo? – zdziwiła się.
– Królowo – przytaknął, skłonił się i odwrócił do ferajny. – Panowie, nic tu po nas, zwijamy się, to nie nasz teatrzyk, niech się sama ogarnia. – I ze złością zaczął poszarpywać kamratów. Blondi i Ciemny ocknęli się z otępienia.
– Dobra, to my tego, z kolegą pójdziemy do knajpy, po vana wrócimy rano – wymamrotał Ciemny i zaczął popychać zasmarkanego Blondiego przed siebie.
Królewna stała oszołomiona, wciąż głaszcząc martwą sowę. Nic nie rozumiała. Znów nic nie rozumiała. Miała plan totalnej rozróby, rozprawienia się z tymi cholernymi mordercami, z tymi obwiesiami, którzy ją porzucili, z tymi, z tymi, z tymi...
– Przepraszam – szepnęła. Wtuliła mokrą twarz w delikatne, miękkie pióra sowy. – Przepraszam – Łzy ciekły jedna za drugą. Usiadła na trawie, zgięła kolana i przytuliła się do sowy jeszcze mocniej. Płakała i trwała. Płakała i tuliła sowę, modliła się, śpiewała jej swoje wspomnienia i kołysanki. Księżyc bladł, niebo szarzało. A ona próbowała zrozumieć. I odzyskać sowę.
– Hu, hu, hu, hu... – Królewna myślała, że się przesłyszała. – Hu hhu... – pióra połaskotały jej twarz. Odchyliła się, a sowa uniosła głowę. Patrzyły na siebie. – Hu hu... ja jestem sową. Hu hu, ja jestem tobą. – Hu huu – odpowiedziała Królewna – Hu hu, ja jestem sobą. Ja jestem tobą? – Patrzyły się na siebie. Przez korony drzew na polanę zaczęło przesmykiwać się blade słońce. A one patrzyły się na siebie. – Hu hu... hu hu – śpiewały spokojnie. Królewna wiedziała już. Już zrozumiała. – Hu hu... – zwolniła uścisk, sowa powoli rozprostowała skrzydła. Przechyliła lekko łepek – Hu huu, witaj Królowo.

Na polanie nie było nikogo. Stał stary van, gdzieniegdzie kępki trawy były oprószone popiołem. W niewielkim domu, może pałacu, nieopodal, zaraz za wąską ścieżką, śpi Królowa. Jest sama. Nad łóżkiem wisi makatka z siedmioma krasnoludkami, pamiątka od niani, którą dostała na siódme urodziny. Zegar na przeciwległej ścianie zaraz wskaże wpół do piątej. Malutka, drewniana sowa wyjedzie z dziupli i zahuczy dwukrotnie, hu hu. Promienie wschodzącego słońca delikatnie otulają twarz śpiącej Królowej. Uśmiecha się przez ciekawy sen. Czeka ją piękny poranek.

śpiąca królewna, cz. XII – epilog

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, daleko wcześniej niż wydarzył się Długi Sen, w północno-wschodniej komnacie starego zamku królewska Niania kładła spać małą dziewczynkę. Dziewczynka była zmęczona całodniową wrzawą, urodzinowym balem i wielością atrakcji. Cały dwór odetchnął z ulgą gdy zaszło słońce. Pierwszy raz od siedmiu lat na balu nie zjawiła się Czarownica.
Pojawiła się pierwszy raz tuż po narodzinach królewskiej córki i choć przepędzana czarami i miłością rodziny, nie dawała za wygraną. Nie, oprócz klątwy rzuconej na pierwszym przyjęciu, nie okazywała szczególnej niechęci, potrzeby uśmiercenia czy zaklęcia dziewczynki. Ona po prostu była. I cały zamek stawał się chłodny i ospały. A po każdej wizycie Królewna miała koszmary.
Śniła ból, smoki, zajadłe psy i śmierć rodziców i siostry. Śniła długie warkocze wijące się jak węże, które wypadały ze ścian z impetem, jak atakujące kobry. Śniła stalowe dłonie łapiące jej małe stopy w korytarzach zamku. Śniła Królową Matkę i Księżniczkę Siostrę, których stalowe dłonie nie zwalały z nóg. Matka i Siostra chcąc ratować Królewnę od zguby podrzucały jej małe ciałko wyżej i wyżej, a tam… z sufitu znów wyskakiwały wężowe warkocze. Śniła pustkę po śmierci rodziny.
Taka malutka a śniła sny starców.
Teraz jednak nie przyszła. Może klątwa straciła moc, zastanawiali się rodzice, może ktoś ją w końcu zgładził, mówili między sobą magowie i wróżki, może poszła precz do piekła, splunęła ochmistrzyni. Każdy miał nadzieję, że to koniec, że od dziś, od siódmych urodzin Królewna będzie bezpieczna. Każdy chciał w to wierzyć. Wierzyli. Spokojnie rozeszli się do swych zajęć. Jednak nie wszyscy.
Niania... Tylko ona wiedziała, że ten spokój jest pozorny, oddech płytki, śmiech urwany przed echem. I to na długo przed balem. Wiedziała też, że nie zdoła uchronić królewny przed nawałnicą. Nie zawsze będzie obok niej. Długo myślała co dać dziewczynce, w jakie uzbroić słowa, jaki talizman zrobić, by obroniła się gdy przyjdzie czas…
– Mam dla ciebie dwa prezenty, kochanie – Niania pogładziła Królewnę po jasnych kosmykach.
– Jakie, jakie? – mimo zmęczenia Królewna poderwała się z posłania podekscytowana.
– Cierpliwości – zaśmiała się kobieta i wyjęła z górnej szuflady masywnej komody kawałek płótna złożony na czworo. Królewna rozłożyła materiał.
– Makatka – szepnęła. – Makatka z moim snem – spojrzała na Nianię. Ta pokiwała głową. Królewna często miała też inny sen. Sen-obraz. A na nim płacząca wierzba z zanurzonymi w sadzawce witkami. Wszystko przykryte jest mgłą, otulone zimową barwą choć bezsłoneczną. A jednak ten sen była dla Królewny ważny, przychodził zawsze po koszmarach. Był wytchnieniem. Królewna wygładziła ręcznie przez Nianię wyhaftowany obrazek.
– Dziękuję, czasem już zapominam ten sen.
– Czas na drugi prezent, maluchu – Niania usiadła przy poduszce. – Zapamiętaj tę historię, Królewno.
– „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło, hej ho, hej ho, hej ho, hej ho, heeej hoooo, hej ho!”. Pamiętasz, jak niejednokrotnie słyszałaś tę piosenkę i nie wiedziałaś skąd dochodzi? Otóż, tuż przed twoim urodzeniem drużyna siedmiu krasnoludków, przemykając wśród traw, szła do naszego zamku. Los wysłał ci je w urodzinowym prezencie.
Na czele szedł Mędrek. Opiekuje się twoimi myślami.
Zaraz za nim Śpioszek, to strażnik twojego odpoczynku i wytchnienia.
Trzeci, w zielonej czapce to nieporadny Gapcio. On pomoże ci śmiać się z siebie, gdy będziesz zbyt poważna, odetchnąć głębiej, gdy będziesz zmęczona. Zaraz z nim pod rękę maszeruje Śmieszek, to dwóch najlepszych kompanów. Śmieszek dba nie tylko o twój humor, ale o radość serca, przyda ci się, Królewno, w godzinie próby.
Przedostatni to Apsik. Wcale nie na katar. On jest tarczą twego zdrowia.
Ostatni najważniejszy to Gburek. Pod tym imieniem kryje się najwyższy rozsądek. Będzie twoim niezastąpionym nauczycielem.
Cała kompania będzie z tobą, póki będziesz o nich dbać i pamiętać. Rozmawiaj z nimi, troszcz się o nich, pamiętaj…
– A co się stanie, gdy kiedyś o nich zapomnę? – Królewna wtuliła się w spódnicę Niani.
– Ci… śpij spokojnie Królewno… – Niania zapatrzyła się w płomień świeczki. Za oknem zahuczała młoda sowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz