wtorek, 17 grudnia 2013

pies

Miesiącami do snu kołysały mnie tragiczne losy mojej rodziny i bliskich. Porażki dnia następnego, przeżyte na sześć sposobów każda, machały mi kurewsko uśmiechnięte na dobranoc. Odwracałam poduszkę mokrą stroną do materaca, ponownie płakałam nad żałosnym losem i kminiłam co robić, żeby nie być taką żenującą idiotką. Często na tym etapie rozmyślań wpadał pies. A raczej truchło.
- Zabili mi psa!

Krzyczałam w głowie. Raz i na tyle głośno, że myśli usuwały się w kąt. 
Nigdy nie miałam psa, nie pamiętam też żebym widziała jakąś spektakularną, bolesną śmierć zwierzęcia. A jednak "zabili mi psa". Jakiego psa? Kurwa! Zaraz się okaże, że w mojej dyni mieszka wydzierająca się baba, która zacznie od kundla, a skończy na rozdwajaniu mojej jaźni.

- Zamknij się z tym psem - odmyśliwałam. I znów nie mogłam spać i byłam zlana potem, że może naprawdę czas do psychiatry. Diabelski młyn kręcił się bez ustanku.

- Pani Terapio, zabili mi psa. - Zaczynam cicho
- Kto i kiedy? - Brzmi na zmartwioną.
- Nie wiem kim są "zabili", ani nie mam psa. Ale co noc krzyczę w środku siebie, że mi go zabili. - Boję się, że wskaże mi wyjście i da adres psychiatry.
- Czy pies jest dla pani jakimś symbolem? - Błagam nie! Co ona znowu z symbolami, że pies, najlepszy przyjaciel? Czy, że gryzie? Pani Terapia patrzy wyczekująco.
- Nie wiem, nie chyba. Kąsa przyjaciel. - Trudno, powiedziałam to.
- Może to pani jest swoim przyjacielem, a emocje i myśli kąsają panią. - No grubo..
- Pani Terapio zmęczyłam się rozmyślaniem. Nie chcę tego psa, nie mogę spać przez to zabijanie. Naprawdę nie mam sił.
-  A może na swoich zasadach dogada się pani z tym psem? Albo z tymi, którzy go zabijają? Pani walczy, a czasem warto się poddać, popłynąć z nurtem i zobaczyć jak może wyglądać sytuacja z innej strony? Może warto postawić granicę. Takie zawieszenie broni. Do "zabili mi psa" jest miejsce dla pani lęków, a resztę proszę powstrzymać. Proszę pomyśleć, co się dzieje z tym psem? Jaki on jest? Czy naprawdę umarł? Przewracam oczami, ale umówiłam się ze sobą, że nie kwestionuję od razu kolejnych pomysłów.
- Czyli, że mam sobie opisywać psa i mi pomoże?  - Czuję się dziwnie, ale tryumfalnie wychodzę bez skierowania do psychiatry.

Kolejnymi tygodniami do snu kołysały mnie tragiczne losy mojej rodziny i bliskich. Porażki dnia następnego przeżyte na sześć sposobów każda machały mi kurewsko uśmiechnięte na dobranoc. Odwracałam poduszkę mokrą stroną do materaca, ponownie płakałam nad żałosnym losem i kminiłam co robić, żeby nie być taką żenującą idiotką. Często na tym etapie rozmyślań wpadał pies. A raczej truchło.

- Zabili mi psa!
- Zamknij się z tym psem - odmyśliwałam. I tu była moja granica.

Do tej kwestii poddawałam się, składałam broń. Proszę depresjo teraz twój monolog, zapalam reflektor i słucham. Ale od słów "zabili mi psa" zaczyna się moja rola. Zamiast przerażać się możliwością rozdwojenia jaźni, wymyślałam jak go pochowam. Jak miał na imię, jak wyglądał, jakiej był rasy. Kopałam mu dołek, wkładałam owiniętego w płótno. Rozglądałam się, czy widać kogoś kto mógł go zabić. Zawsze lubiłam wymyślać historie także i ta w zmęczeniu zaczęła mnie pochłaniać. Zaczęłam szybciej zasypiać. Pies zaczął przychodzić wcześniej i wcześniej. "Zabili mi psa" krzyczało się już na etapie "tragicznych losów mojej ro..". Wyschła poduszka. Przestałam go grzebać, zaczęłam odpowiadać:
- Wcale nie zabili, jest za domem. Jest za krzakiem.
Pies nie stał się moim wyimaginowanym kumplem. W końcu w ogóle sobie poszedł. Kim był? Obrońcą? Nie wiem, ale gdy znów krzyczę w głowie, że "zabili mi psa", wiem, że czas się wyciszyć, że czai się coś co może zechcieć mi dokopać. Może sama jestem jednak dla siebie przyjacielem, który alarmuje w razie niebezpieczeństwa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz