czwartek, 2 stycznia 2014

elementarz

Ponad sześć godzin jazdy z Teatru do domu przepłakałam. Tłumaczyłam sobie, że to przez gorączkę, której dostałam tego samego dnia, gdy w blasku reflektora stałam się nie Sową, nie Sobą. Nigdy, nigdy nie stanę już na scenie, nie będę ani sową, ani morderczynią, ani zabawną cizią, ani nawet kurwa ukwiałem. Nie! I jeszcze ta zima! Stara się człowiek ubierać ciepło a i tak cię dopadnie! Jak się za tydzień okaże dopadło  i to mocno. Zapalenie oskrzeli. A potem płuc. A potem zatok. I co kilka dni szloch. Zima była wytłumaczeniem. Śniegowe zaspy, zadymki, zamiecie, wiatr wciskający się w gardło i zmarznięte stopy. To one, to one to mi zrobiły.To przez chorowanie płaczę. Przecież nie przez to, że nie umiałam zagrać cholernego ptaka! Antybiotyk co sześć godzin, łzy co dwanaście.

- Jesz? - pyta Lekarka od Wszystkiego
- Jem. Co ty cały czas o to jedzenie? - znamy się od kilkunastu lat
- Bo nie jesz. Twarz ci się marszczy. Pół roku temu ważyłaś pięć kilo więcej, czemu nie jesz? - potrafi być naprawdę upierdliwa
- Nie pięć tylko cztery, dasz mi coś na odporność? Zmęczyłam się tym chorowaniem, aż płaczę bez sensu - naprawdę wierzę w to co mówię
- Jedz - coś pisze na recepcie
- Jem - odszczekuję
- No wiem, pół kromki na śniadanie - podnosi wzrok. - Za miesiąc przyjdź na kontrolę - podaje mi receptę: 5 x dziennie posiłki, w tym dwa ciepłe. Zajęcia poza pracą maksimum 2 x w tygodniu. - Masz odpocząć - wskazuje mi wyjście z gabinetu.

Nie poszłam za miesiąc. Nie odpoczęłam. To znaczy zdawało mi się, że odpoczywam cały czas, znany leń i dyletantka przecież nie robi nic pożytecznego. Jadłam. Wedle moich standardów zdrowo i rozsądnie. Pół kromki na śniadanie, o godzinie 10 kilka kostek czekolady i sok, o 14 jogurt. Naprawdę zdawało mi się, że to dużo. Ponadto pracowałam, śpiewałam, ćwiczyłam, bawiłam się i sprzątałam. Pucowałam, prasowałam, układałam ubrania w szafie, odkurzałam i zmywałam. Po przebudzeniu i przed snem. W przerwie miedzy pracą a zajęciami i zamiast nich. Miałam tyle energii, że ciężko było mi usiedzieć na kiblu.
Noc była nieciekawa, pełna powtarzanych w kółko zdań. Tych samych. Co noc. Potem okazało się, że gdy niczym się nie zajmuję to pojawiają się także za dnia. Naloty myśli i emocji. Bombardowały mnie tak mocno, że ciężko było oddychać. Więc pomyślałam, że to przemęczenie i muszę znaleźć sposób na te myśli, nie na odpoczynek, bo jasne, nie zasługuję na niego. Sposób na myśli: można więcej pracować, głośniej słuchać muzyki (techno techno), można rozmawiać godzinami z przyjaciółkami przez telefon przed snem i oglądać głupie seriale. A nocą można chociaż próbować spać. Ale się nie dało. Bo słyszałam prąd w kablach, bo kaloryfery trzeba było zakręcać, żeby nie huczały wodą. Bo gdy tylko zasypiałam słyszałam trzask łamanych gałęzi koło ucha. Do tej pory zastanawiam się skąd miałam siłę, żeby działać od rana do nocy? Tym bardziej, że zaczęły się problemy ze wzrokiem, z kręgosłupem, z jelitami. Do bombowców myśli, które napierały moją głowę doszły te o strasznej chorobie. Lekarze, lekarze, lekarze. Diagnozy, że pląsawica, że białaczka, że może nerki, a może HIV. Nie udawało mi się dojść do przystanku bez zadyszki i bólu w klatce piersiowej. Kręciło mi się w głowie od rana do rana. I tak przez ponad rok. I cały czas zdawało mi się, że to normalna sprawa, że sama sobie z tym poradzę. Nie narzekałam nikomu. Uśmiechałam się i byłam aktywna. A ten płacz? Ta nadwrażliwość na dźwięki? Teorie na ten temat miałam tak absurdalne, że teraz się z nich śmieję, ale wtedy brałam je całkiem na serio. Każda wizyta u Lekarki od Wszystkiego kończyła się stwierdzeniem, że powinnam pójść na terapię. Za każdym razem patrzyłam na nią ze zdziwieniem i pobłażaniem, ach pewnie tak teraz lekarzom nakazują, wszystkich wysyłali by do psychologów.

Maj, męczy mnie nawet uczesanie włosów. Ręka opada pod ciężarem szczotki. Kolejna wizyta u Lekarki od Wszystkiego.

- Te wyniki badań pokazują, że na 95% masz pasożyta - patrzy w cyferki
- Pasożyta? - trzęsę się z obrzydzenia
- Tak, nawet dwa. Jeden z nich nazywa się depresja. Przepiszę Ci antydepresant i lek przeciw pasożytniczy. Za dwa tygodnie zrobisz badania, jeśli będą negatywne to będzie to znaczyło, że twój organizm tylko sobie wymyślił kolejną chorobę. A wtedy pójdziesz na terapię. Koniec. - uśmiecha się z przekąsem
-Po co? Nic mi nie jest. - naprawdę w to wierzę
-Dziecko, faktycznie nic ci nie jest, tylko organizm krzyczy, że coś jest nie tak. I stąd te wszystkie objawy. Masz depresję. - kwituje
- Depresję? Depresję mają nieszczęśliwe osoby, które mają duże problemy i nie umieją z nimi poradzić, chcą się zabić, albo ćpają - popatrzyła na mnie ze zdziwieniem
- A ty radzisz sobie ze wszystkim? Opowiedz mi jak się czujesz, bo zawsze odpowiadasz tylko: super, świetnie! - przedrzeźnia mnie
- Bo tak jest - ściągam brwi
- Jak się czujesz, gdy idziesz spać? Jak wtedy gdy wstajesz? Miło ci, gdy siedzisz w domu? Kiedy ostatni raz płakałaś? Boisz się śmierci? Umiesz nazwać swoje myśli? Ile schudłaś w ostatnim miesiącu? Umiesz nazwać stan, w jakim jesteś? Jesteś szczęśliwa, smutna, przygnębiona, głodna, czy wściekła?

Mówiła to w tempie karabinu maszynowego patrząc się cały czas prosto w moją twarz. To był totalny nalot bombowy. Eksplodowałam. Trzęsłam się z płaczu i zatykałam uszy. Nie rozumiałam ani jednego słowa, z tych, które przelatywały mi przez głowę. Zalałam się każdą nieprzespaną nocą, zadusiłam każdym wężem nieskoordynowanych myśli, utonęłam we wszystkich łzach. Nie rozumiałam nic. Nie umiałam tego nazwać. Nie umiałam. I najgorsze, że ból który czułam co wieczór, co noc, a potem za dnia wzmógł się tak, że nie mogłam wstać.
Skapitulowałam.

- Dobrze wezmę te tabletki. Masz może adres jakiegoś terapeuty? Zapiszę się na spotkanie już teraz - siedziałam jeszcze z kwadrans z totalnym chaosem w głowie. Minął dopiero ze dwa miesiące później. A może nie minął. Zaczął się porządkować.

Zawsze będę wdzięczna Lekarce od Wszystkiego za tę wizytę. Było to jedno z najbardziej bolesnych i upokarzających doświadczeń w moim życiu, ale potrzebne. Inaczej nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz. Jeśli w ogóle bym była. To oczywiście był tylko początek, początek drogi. Bardzo ciężkiej i wyboistej. Drogi, której nie rozumiałam, nie rozumiałam siebie, ale z pomocą Pani Terapii i farmakologii pomału zaczęłam uczyć się elementarza myśli i emocji. Za pomocą terapii zaczęłam oddzielać rzeczywiste od nierzeczywistego. Ze zdziwieniem i po walce okazało się, że problem, który jako jedyny umiałam zdefiniować (samotność i lenistwo), nie są problemami, bo ich nie ma. Były wymyślone. Były tylko zapalnikami, które mój umysł wykreował dla mnie, aby wykrzyczeć, że się dusi głębiej. Nie było łatwo, ale udało mi się zmienić optykę i zrozumiałam, że faktycznie tak jest. To co nas rozwala to tylko narzędzie, jak pole minowe, prawdziwa przyczyna tkwi nie tam gdzie się jej spodziewamy. Centrum dowodzenia jest w zupełnie innym bunkrze. Moja droga się nie skończyła, ale przynajmniej wiem, że skoro tyle przeszłam to i dalsza podróż będzie dobrym doznaniem. I dziś łatwiej mi jest podważać własne uczucia i lęki. Pytać ich: Ej, co jest? Czym jesteś? I czy jesteś prawdziwy?
Czasem emocje płatają mi figla i znów wierzę, że to co myślę i czuję to dno i najprawdziwsza prawda. Także powracam do elementarza. Ale uczyć się lubię.

2 komentarze:

  1. Kiedy 5 lat temu poszłam do lekarza pierwszego kontaktu, jeszcze nie wiedziałam, co to depresja. Ja po prostu byłam fatalnie zmęczona, nie mogłam spać w nocy przez 5 dni, a potrafiłam zasnąć w dzień wszędzie. Nie robiłam nic niezwykłego, codzienne czynności stały się w pewnym momencie prawie niewykonalne. I to uczucie, że spadam w głąb czarnej studni, krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy, ludzie przechodzą obojętnie, jakby nie wiedzieli, że cierpię. Obecnie moja etykietka brzmi "depresja zaleczona". Pracuję nad sobą codziennie. Dzięki depresji zaczęłam o siebie dbać, nie tylko o wizerunek zewnętrzny, ale o dobre, zdrowe odżywianie się (niestety po lekach na depresję przytyłam prawie 30 kg w ciągu roku!), dobre samopoczucie, znalazłam psychoterapeutę, mówię o tym, co czuję (choć to dla mnie najtrudniejsze, bo jestem introwertyczką). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Magdaleno, dzięki za te słowa, za historię. Mistrzyni pracy nad sobą, odpoczywaj, ciesz się i oddychaj :) Gratuluję dziennika!. Dopinam go do listy "kibicuję" i kibicuję poważnie! Najspokojniejszego i dobrego!

    OdpowiedzUsuń