sobota, 11 stycznia 2014

suka

- Depresja to suka! - Nie tylko oczy, ale i czoło i cała jej postawa płonęły gniewem. Siedziałyśmy na balkonie, piłyśmy udawane piwo i chłonęłyśmy ostatni ciepły jesienny  wieczór.
 Przytaknęłam gorliwie. - Pamiętasz jak się nazywa ta miejscowość, tam na zachodzie, gdzie byłyśmy latem?
- Nie, za nic nie mogę sobie przypomnieć! - H. kręci z rezygnacją głową
- No ja właśnie też, w ogóle niewiele pamiętam z tego wyjazdu.. - popijam parszywie słodkie karmi, przynajmniej tak to czuję, na Farmacji zmieniły mi się smaki, wynaturzyły, H też.
- Kurwa, bez sensu! Ledwie kojarzę po co tam byłyśmy! - znów się wścieka.
- No, fakt, depresja to suka! - mam ochotę wyrzucić butelkę za balustradę. Szkoda, że się powstrzymuję. Pani Terapia każe nie tłumić gniewu. Dopiero teraz po latach się tego uczę..

Gdy H. idzie do domu zaczynam zastanawiać się nad tą suką. W zasadzie, czemu suka? Czemu nie debil, chamka, czy coś? To znaczy, pejoratywnie, rozumiem, ale tak ogólnie? Co mi złego zrobiły psy? Do tej pory mnie ratowały..Rozkminiam. Trochę zapominam, Farmacja tak robi, niekontrolowane zjazdy na inny tor, chwilowo. Powracam myślami i pojmuję.
Depresja to suka. Zdeterminowana matka lękowego pomiotu. Wyrwa spokój zębami, zagryza nadzieję byleby uchronić swoje szczeniaki od smierci. Łasi się do ciebie, by podstępnie zdobyć choćby ochłap. Żeby Lęk, Wina i Chaos napełniły brzuchy i rosły w siłę. Chłepce prosto z twojej głowy, wysysa szpik i tracisz poczucie co jest rzeczywiste.
Dopóki ją karmisz, głaszczesz i tolerujesz jest niegroźna. Pozornie. Bo ją znasz. Bo wiesz, że jak za bardzo nie machniesz uśmiechem ona nie rzuci się na ciebie. Ale ponure harczenie i tak słyszysz w oddali, cicho, cały czas. Gdy próbujesz się wyrwać z negatywnych, utrwalonych schematów, starasz rozumieć co się z tobą dzieje na początku skamle "nie, nie zostawiaj mnie, jestem miła, jestem Twoja. Wierna suka. Waruję przy tobie i cię bronię". Wierzysz w to. najczęściej, czy w depresji, czy w innych ciężkich stanach robimy to, co jest nam znane. Niezależnie od tego  jak męczące i bolesne. Siedzisz w jednej norze ze znajomą, choć piekielnie podłą suką. Gdy chcesz wyjść, czujesz jej język na dłoni. Wychodzisz mimo to, kłapie pyskiem. Potem cię goni, dopada i rozszarpuje. Tak jest i będzie dopóki akurat z tym psem nie staniesz twarzą w pysk.
Suka pogryzła mnie wielokrotnie nim odważyłam się na konfrontację. Najważniejsze to zaprzeć się siebie, nie ulegać skomleniu, nie bać się kłów. wystąpić przeciwko niej, czyli przeciwko sobie. Podważyć wszystkie te schematy, które znasz, ale są niewygodne. Podważyć każde negatywne przekonanie, które zdaje ci się pewne, prawdziwe, ale co do którego gdzieś z tyłu głowy masz choćby najmniejszą wątpliwość, co do jego słuszności. Spójrz, co może być bardziej bolesnego niż to co już się dzieje? Nic. To boli, ale to jedyna rada.
Czułam się rozszarpana i potulnie wracałam do nory. Im więcej jednak uczyłam się innego świata, tym bardziej wkurzałam się, że ona mnie od niego odgradza. Pomyślałam, że skoro ona manipuluje mną, ja wywiodę ją w pole.
Dawałam sobie co dzień ustalony czas tylko dla niej. Mogła zaciskać szczęki na moim gardle, niby czule liżąc potem rozharatane emocje. Pławiłam się z lęku, winie i chaosie, pozwalałam dotkliwie kąsać. Nastawiałam alarm w komórce. 45 minut, 40, 30, i mniej. Po ustalonym czasie wychodziłam do świata, robiłam sobie przyjemność (łatwo nie było), słyszałam skowyt, ale brnęłam. I tak każdego dnia, jak trening. Nieważne, masz siłę, czy nie. Aż Którejś nocy uporałam się z suką, symbolicznie.
Śniła mi się, wielka, bardzo prężna i silna. Goniła mnie po opustoszałym niedokończonym budynku. Były tam same piętra, żadnych drzwi, ścian i okien. Chciała mnie dopaść koło dziewiątego piętra. Potwornie się bałam. Warczała i obnażała kły. I wtedy ruszyłam. Przekręciła brązowy łeb i warknęła. Szybkim ruchem chwyciłam ją za kark i przywarłam do betonu. Położyłam się na niej i z trudem chwyciłam za szczęki. Rozwierałam je kalecząc palce o zęby. Wyła. Ja też. Próbowała się bronić, ja rozwierałam dalej. Przebiłam sobie lewą dłoń, nie ustępowałam. W końcu puściła. Wywróciłam sukę wnętrzem na zewnątrz. Po chwili jednak łeb, korpus, łapy i ogon znikły w niebycie. Suki nie było. Byłam ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz