wtorek, 28 stycznia 2014

piasek

- "Pani Jastarnio porozmawiajmy o ukrytych zranieniach, jest ich jeszcze kilka do przepracowania. Jest jeszcze sporo gniewu i złości, które pani chowa" - od miesiąca podsumowujemy pracę, terapia powoli się kończy.

- Pani Terapio, przeszukałam emocje i pamięć, tabelkami i spisami jak pani kazała i nic już nie znalazłam - od kilku tygodni jestem taka szczęśliwa, taka spokojna, że (odwrotnie do tego co było miesiące wcześniej) w głowie mi się nie mieści, że mam jeszcze jakiegoś smoka w ciemnej pieczarze

- "Znalazła pani, ale nie chce pani zaakceptować zranienia i gniewu, mówi pani, że skoro je sobie przypomniała to wystarczy. Sama świadomość zdarzenia nie wystarczy. Bez zmiany podejścia, bez przejścia przez drogę akceptacji, pracy nad nowym schematem  lęk pozostanie w pani. Więc może jednak dokończmy te sprawy" - nie napiera, ale czuję się niekomfortowo

- Ale ja rozumiem, że rodzice, czy też inne osoby inaczej nie umiały, że było to działanie nieświadome, że chcieli jak najlepiej, że moi dziadkowie i ich ojcowie i matki..rozumiem. Wybaczam im. Koniec. To mój wybór - umiejętność asertywności na poziomie 100%

- "Tak to pani wybór. Proszę pamiętać, że może zdarzyć się tak, że będzie potrzebowała pani do tego wrócić. Niech się pani wtedy nie cofnie choć to bardzo trudne. Im częściej powielamy schematy nabyte, tym trudniej je zmienić"  - jak na Panią Terapię jest bardzo stanowcza

- Rozumiem - uśmiecham się pyszna, bo przecież w ciągu ostatniego roku zjadłam wszystkie rozumy.

Kobieta chwiejnie stoi na jeszcze nie do końca poznanym gruncie, który mięknie. Od łez. Od lęku. Mięknie i przemienia się w grząski piasek, tak znany kobiecie z przeszłych żyć. Tonie, ale jakoś czuje się bezpieczna. Co chwila ma przebłyski dawnej rozmowy. "Jeszcze jest w pani sporo gniewu i złości..sama świadomość zdarzenia". - Co to za słowa? Kiedy wypowiedziane? Kobieta do połowy pogrzebana przypomina sobie jeszcze: "Wybaczam im. Koniec.". Mokre goryczą ziarenka wsypują się do jej ust, wypełniają nozdrza. Nie chce umierać. Umarła już kilka razy. Może wiele razy. Zawsze na to samo. Zawsze w ten sam sposób. Nauczyła się go, jak innych rzeczy w czasach bezbronnych. I topi się znowu. "Nie chcę się topić. - "To mój wybór" - słyszy swój głos z dawnej rozmowy. .. Nie, to nie jest mój wybór. To mój lęk. To jest mój wybór, wybrałam lęk zamiast walki!" - dusi się, ale piasek porusza się wolniej. "Dlatego się topię. Zmiana schematu. Potrzebuję zmiany tego schematu" - zaczyna się szamotać. "Ale jak? Od czego zacząć? Nie podołam!" - sztywnieje. Piasek zaczyna napierać. Ziarenko za ziarenkiem, znany ból.  "Trudno. Następnym razem spróbuję, dziś nie mam sił" - dusi się piaskiem, dusi się lękiem. "Nie chcę tonąć!".  Przed oczami przepływają jest przeszłe śmierci. Nie tylko jej. Jej przodków. - .."Niech się pani wtedy nie cofnie, choć będzie bardzo trudno.." - słyszy jeszcze. - "Dość. Boże ratuj!".

- Pani Terapio, halo, to ja Jastarnia, minęło trochę czasu. Jestem gotowa. Przyjdę, dobrze?..
- "Trochę czasu to mało powiedziane. Wytrwała pani jest.. Rozumiem, że pamięta pani, żeby się nie cofać?".
- Pamiętam Pani Terapio, choć to bardzo trudne.

Byłam wierną kopią przeszłych treści. Genialnie przepisałam nie swoje losy, historię rodziny. Dodałam tylko swój rozdział. Idealnie wpisał się w poprzednie. Zamknięcie tej epopei i pisanie swojej historii jest wyczynem. Wymaga odwagi. Dużo większej niż potrzebowałam na początku terapii. Czy ma się na to siłę? Często nie. Ciężko nie grzebać się w piachu nasypywanym warstwami, latami przez nie nas. Znamy tam każde ziarenko, opowiadano nam o każdym ziarenku w domu, a dom usłyszał od wcześniejszego domu. Choćby nas kłuło w tyłek to je znamy. Choćby nawiewało nam piachu w oczy i usta, znamy go. I dosypujemy łopatami kolejne warstwy, bo takimi pilnymi uczniami byliśmy. Na własny pohybel.
Powodzenie terapii naprawdę zależy od nas samych (nawet jeśli nie podpasuje nam terapeuta a mimo to nie zmieniamy go po 8-10 spotkaniach tylko tkwimy w niemocy). Zdobyłam tyle umiejętności początkowo, że zdawało mi się, że jestem poskładana. Swoja. I mimo jasnych sygnałów, że mam pochowane po kątach smoki, ignorowałam to. Długo. Dlatego wróciłam. Bo nie ma mocy, żeby nieokiełznane nie dopadły cię najbardziej bolesne sprawy. Im szybciej się człowiek z nimi upora tym lepiej. Ale ja byłam krnąbrna. I uparta. Sama sobie robiłam na złość. Odmawiałam szczęścia. Bo bardziej znany był strach niż nieznany spokój. Wciskałam emocje w piasek jak struś głowę. Zakopywałam łopatami uników. Ale przyszły wiatry i burze. I wszystko wyszło na wierzch.

To czego najmocniej się boimy, co najmocniej nam przeszkadza, co jest najtrudniejsze, nie do przejścia czy w życiu, czy na terapii jest najprawdopodobniej tym piachem. Porzuć go, to stary kumpel, ale paskudny. Każda łopata zasypuje w dole twoje szczęście. A ty sam nie dokładaj się do tego pogrzebu. Nie cofaj się. Uciekaj z pustyni. Udaje się. I można zacząć opowiadać wreszcie swoją własną historię, o bardziej zwięzłej i smacznej fabule niż piasek przodków.




4 komentarze:

  1. Czytam, i czytam, i nadziwić się nie mogę, jak to wszystko prawdziwe i prawie przerysowane z mojego życia, z moich odczuć. Wiem, że dwóch takich samych ludzi, dwóch takich samych żyć nie ma i nigdy nie będzie. Wiem też, że uczucia są uniwersalne, jest jakiś zestaw dostępny dal wszystkich, ale nie wszyscy potrafią z nich zrobić taki sam użytek. To tak jak z pudełkiem z farbami, 8 kolorów, cała grupa osób, jedna osoba wybierze tylko odcienie ciemne, inna skorzysta z całej palety i wymaluje tęczę.
    Niestety należę do tych pierwszych. Nie potrafię żyć. Udaję, codziennie. Podziwiam Panią za to, że walczy Pani o siebie, a może przede wszystkim za to, że pojęła Pani strategię tej walki, bo to chyba jest najtrudniejsze zadanie. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Marthaishere!
    latami paćkałam się tylko w ciemnych farbach i kolorach, jeszcze doprawiałamich trwałość bezsilnością i chaosem. I nie potrafiłam iść. Żyć. Udawałam nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wteyd też podziwiałam tych, którzy walczą. Teraz podziwiam tych, którzy trwają w tej ciemnosći, bo to cholernie ciężkie. Dlatego piszę to wszystko tutaj byś wiedziała, że mimo takiego stanu jest wyjście. Jeśli sama nie masz siły zrobić kroku, poproś o pomoc, proszę. Jeśli to jest za trudne, to mówię Ci, ze nie jest, bo napisałaś o tym tutaj. I to jest Taki Krok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tu chyba jest największy problem. Od dwóch lat jestem na "terapii", jeśli można terapią nazwać nieregularne, trochę chaotyczne wręcz, spotkania z terapeutą, na zasadzie "kiedy się uda" (nfz do usług), bo na terapię prywatną niestety potrzeba większych funduszy, sama zresztą to wiesz. Poza tym kłania się mały wybór terapeutów w okolicy. Moja "Pani Terapia" nie jest zła (choć czytając o Twojej, mam wrażenie, że ja potrzebuję właśnie kogoś takiego), ale niestety trudno zmienić coś w 40 minut 1-2 razy w miesiącu, kiedy złe humory gromadziły się w głowie przez 24 godziny na dobę, przez wiele, wiele lat. Ale poczytam na spokojnie to, czym Ty się postanowiłaś podzielić i bezczelnie spróbuję przekalkować kilka zadań domowych, których ja na tę chwilę nie umiem rozwiązać...
      Dzięki za ciepłe słowo. Może to głupie, że się tak tutaj rozcieńczam w komentarzach, ale świadomość, że jest ktoś kto rozumie, jest odrobinę pokrzepiająca.

      Usuń
  3. Na to nie mam kontrpomysłu..wkurza mnie to, że taki kiepski jest dostęp do pomocy w ośrodkach innych niż duże miasta. Z dziewczynami mówiłyśmy o tym w ramach Akcji "Mam terapeutę". Co do robienia ćwiczeń samemu no to nie wiem, nie jestem terapeutką, ale znajdziesz tu mój "podręcznik" D.Burnsa, którym jechałam na terapii, moze zobacz tę publikację i coś pokminicie z Twoją terapeutką? Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń