czwartek, 28 listopada 2013

amerykańskie suchary jak z mistrza Coelho


Początek. Druga terapia. Taka zadaniowa. Tym razem wybrałam bardziej świadomie niż za pierwszym podejściem..- niemal dwa lata tkwienia w matni kolejnych sesji, które rozpieprzały mi mózg i emocje. Które walnęły reflektorem w ból, w chaos, w samotność, w samoocenę minus siedemset oraz parę innych ciekawostek i pozostawiły nagą w jego świetle. Nie, nurt psychoanalityczny nie jest dla mnie, teraz już wiem, wtedy nie.
Ale teraz zadaniowo, behawioralnie-poznawczo zabrałam się do roboty.
- "Proszę czytać i będziemy powoli robić kolejne ćwiczenia".
- Dobra, nie ma sprawy, pani poda tytuł, kupię i jazda.
Publikacja kupiona, ołówek w rękę, czytam wstęp i wprowadzenie i podnosi mi się ciśnienie (to nawet dobrze, bo miałam bardzo, bardzo niskie, a niejedzenie wcale nie poprawiało krążenia i innych prac organizmu). Wkurzam się od ręki. Czytam o jakichś odwrotnych lornetkach, o głaskaniu serca, o wróżeniu z kart lub kuli, o kochaniu siebie, o afirmacjach, o ja pier..lę! Ludzie, życie wali mi się do kibla, a jakiś facet każe mi bawić się w liczenie myśli?! Boję się spojrzeć co będzie dalej. Ale przeglądam opisy rozdziałów. Aż mnie mdli od cukierkowego amerykańskiego języka, przekonywania jaka jesteś super, jak sobie poradzisz i że każdemu się udaje, jeśli będzie trenował. Do tego zdania pojedyncze jak dla debili. Nie, dzieny, nie sądzę żebym była zainteresowana.
Na kolejnych zajęciach.
- "Zrobiła pani ćwiczenie z liczeniem automatycznych negatywnych myśli?" (No co to za dno!?).
- Nie. To głupie. Amerykańskie. Czuję się jakby marshmallow mi ktoś w oczy wciskał - odpowiadam na pewniaka.
- "A możemy umówić się, że spróbuje pani przez tydzień i jak nadal będzie pani tak uważała to znajdziemy inne rozwiązanie? Proszę wierzyć, że ludzie czują się tak dobrze, jak dobrze o sobie myślą". Kolejny zrzyg, ale zawzięłam się, więc mówię:
- Dobra, ale to takie idiotyczne, przecież wiem jak do siebie mówię i nic mi to nie robi - wykrzywiam usta.
- "Uśmiech" - lekkie rozbawienie
 - Zgoda, spróbuję - pozostaję z sarkazmem na twarzy.

licznik dnia 1:

- tłuk - razy 6
- nienormalna - razy 11
- gruba - razy 14
- paskudna - razy 16
- debil - ponad 20
- idiotka - jeszcze więcej
- dno, sama, sama, sama - powtarzane jak mantra

To tylko kilka przykładów. Było ich znaczenie więcej. Drugiego, trzeciego dnia mogłam zapisać podobnych określeń więcej i więcej. Poproszono mnie bym dla równowagi zliczała pozytywne myśli.

licznik dnia 1:

-  punktualna - 1
-  pracowita - 1

No szału nie ma. Sarkazm schowałam do kieszeni.

"Ludzie czują się tak dobrze, jak dobrze o sobie myślą". Czyli coś jak suchar z mistrza Coelho: "Czym nasączysz ciasto tym będzie smakowało". Ale działa. Przeprosiłam się z njuejdżowym stylem książki (po kilku tygodniach okazało się, że wcale aż taki strasznie n-age nie jest) i starałam się nie wątpić w słuszność kolejnych zadań. Lekko nie było, stawałam okoniem jeszcze wiele razy, ale naprawdę zaczęło działać. Kwestia treningu. Były jeszcze afirmacje, tabelki, koła, romby, ale to odrębny temat.

PS. Nie polecam nikomu spisywać i liczyć negatywnych myśli, jeśli ma to służyć tylko i wyłącznie temu. Je trzeba je rozbroić. Wydrukować z dyni, inaczej zaleją nas jeszcze głębiej. Jak rozbrajać? O tym w książce Davida D. Burnsa "Radość życia".. albo na terapii, albo na warsztatach, albo..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz