wtorek, 26 listopada 2013

diabelski młyn

       

        Najpierw nie chcesz jeść. Nawet czekolady. Do tego kawa wydaje się płynną trucizną. W ogóle jedzenie staje się wyzwaniem. Czujesz głód, który przeżera ci kręgosłup, ale na myśl o kęsie i przełykaniu tracisz siły. Muzyka. Milknie. Otaczasz się totalną ciszą. Choć czasem na odwrót. Techno, techno, techno. Słowa czytane, mówione i pisane tracą sens. Nie ogarniasz tekstów dłuższych niż zdanie, dwa. I jeszcze ubiór. Uczesanie. Zadbanie. Najlepiej byłoby mieć w szafie poukładane komplety. Czyste, ciemne, wyprasowane. Przy każdym z nich nakaz: - Załóż mnie. I na kremie do twarzy napis: - To zajmie tylko kilka sekund. Inaczej stoisz w garderobie, patrzysz na pstrokate bluzki, kratkę na nogawkach spodni, gruby splot na plecach swetra i nie wiesz, naprawdę nie wiesz co zrobić. Wszystko jest takie ładne. A ty chcesz brzydko. A ty chcesz workowano. A ty chcesz się upodlić. Odebrać sobie wszystko to, co na co dzień sprawia ci przyjemność. Jedzenie, muzyka, czytanie, wygląd. Kasujesz uśmiech. Bo też jest przyjemny. Lubisz jeździć na rolkach? Odkładasz je w kąt. Cieszy cię przesadzanie roślin? Teraz grządka może stać się polem uciechy chwastów. 

       Kiedyś myślałam, że w chwilach ciężaru najpierw przychodzi niemoc. Ciało i umysł zalane są betonem marazmu, fizycznej i umysłowej niemocy. I to odbiera siłę do przeżywania radości. Teraz zauważam, że kolejność jest inna. Najpierw odcinam się od tego, co pomaga mi żyć, smakować, widzieć, tworzyć i oddychać. – „Nie, nie będę cieszyła podniebienia skoro jestem przygnębiona. To nie licuje pindrzyć się, gdy za rogiem czai się ból! Z rozanielonym ryłem mam czekać na cios? Co to, inscenizacja Biblii? No, błagam!". Upadlam się zatem elegancko i karcę.
A natura nie lubi próżni. Nie korzystasz z takiej energii, to jej miejsce zajmie inna. I masz zalew. I masz potop. Lawa zastyga boleśnie na sercu, na żołądku, na rękach. U mnie zwykle na rękach, powyżej łokci. I na dodatek jesteś na diabelskim młynie, ale zaraz tuż przed końcem jazdy. Gdy powoli, gondola po gondoli dociera na miejsce. A ty wisisz zawieszony na jednym cienkim pałąku. I dyndasz i chwieje się cienka konstrukcja. Co kilka chwil  rusza młyn emocji i myśli. Czarnych i lepkich jak popiół. Lęk i przerażenie. I stop. Próbujesz wziąć oddech. I znów ruszasz. Chwila oddechu i jazda.
Latami, gdy nadchodziły takie momenty mijałam punkt wysiadki i młyn zabierał mnie znów do góry. Nie wiedziałam jak zejść z tej karuzeli. Miałam nadzieję, że nauczę się nie dopuszczać do siebie gonitwy negatywnych myśli, nie wsiadać do gondoli Tak się nie da. Chyba. Prędzej można się ich wyzbyć. Albo okiełznać. Więc wypracowuję w sobie tabletkę na złagodzenie przebiegu.
Teraz pozbawiłam się muzyki. Pozbawiam jedzenia. I już nie podoba mi się na diabelskim młynie.
Aplikuję tabletkę:
- Zmuszam się, ale jem dwa razy dziennie. Po troszku. Chce mi się rzygać? To nic.  Kto nie rzygał.
- Czytać nie mogę. więcej jak akapit nie da rady. To samo z filmem, program przyrodniczym. Ale okazuje się, że mogę pisać, piszę. Trzy zdania? Świetnie. dzień.
- I mam kartkę. - "Włosy, zęby, twarz, prysznic, posiłek, sen, praca". Kierunkowskazy. Lista, której mogę się trzymać. I jak tylko znów rusza diabelski młyn, patrzę na kartkę. Mam do wykonania konkretne zadania.
- I jeszcze mam napisane: - „Jaką przyjemność zaplanowałaś sobie na dziś? I planuję. Niech to będą cztery m&m’ki. I jem. I wieczorem odpytuję się, jak mi poszło. To hardcore, ale jak się człowiek zmusi to daje dobre efekty. Lepiej odpoczywać, zbierać siły i czekać co będzie. Jeszcze zdążysz się bać. Nie da się do końca przygotować na cios. Ani zewnętrzny, ani wewnętrzny. A zabierając sobie prawo do normalnego codziennego działania na "tak" po prostu kiblujesz, mieszasz to gówno wyimaginowanej przyszłości i czekasz. A diabelski młyn się kręci i kręci. Fajnie? Niefajnie. Polecam spróbować skompilować swoją tabletkę. Na przekór niechęci, na przekór sobie. Pomoże. Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz